W Kaliszu, po wyeliminowaniu w pierwszej rundzie Pogoni Szczecin, po cichu liczono na kolejną sensację. Tak się jednak nie stało, świetnie spisujący się w lidze Raków, nawet grając na "pół gwizdka" i w mocno zmienionym składzie okazał się za mocny dla wielkopolskiego drugoligowca.

Reklama

Kaliszanie do spotkania przystąpili pod wodzą nowego trenera Bogdana Zająca, który dopiero w niedzielę oficjalnie objął stanowisko. Były opiekun m.in. Jagiellonii Białystok zdążył przeprowadzić zaledwie jeden trening z drużyną i już musiał stawić czoło wicemistrzowi Polski.

To jest nasza praca i człowiek musi być na to przygotowany. Przyjechałem do Kalisza pooglądać mecz z notesem, a podpisałem kontrakt. To wszystko działo się bardzo szybko - przyznał asystent byłego selekcjonera reprezentacji Adama Nawałki.

Spotkanie nie było porywającym widowiskiem. Częstochowianie spokojnie prowadzili grę, ale też nie mieli znaczącej przewagi, rzadko stwarzali większe zagrożenie pod bramką Macieja Krakowiaka. Z kolei gospodarze ambitnie, na tyle na ile umiejętności starczyło, próbowali kąsać rywala. Mogły podobać się akcje prawą stroną boiska w wykonaniu Bartłomieja Putno i Mateusza Majewskiego, ale zawodnikom KKS-u brakowało precyzji przy podaniu lub strzale.

Reklama

Losy meczu rozstrzygnęły się w końcówce pierwszej odsłony. W niegroźnej sytuacji bramkarz KKS-u popychał szarżującego w polu karnym Vladislavsa Gutkovskisa, a Zbigniew Dobrynin z pomocą VAR-u podyktował rzut karny, którego na gola zamienił Walerian Gwilia. W doliczonym czasie gry wynik po indywidualnej akcji podwyższył Mateusz Wdowiak.

Na większe emocje blisko trzy tysiące kibiców musiało czekać aż do 85 minuty. Wówczas to po strzale w poprzeczkę Bartłomieja Maćczaka piłka trafiła w głowę Bartosza Waleńcika i wpadła do siatki. Drugoligowcy rzucili wszystkie siły na bramkę gości, ale zabrakło czasu na wyrównanie. Częstochowianie też nie stracili głowy w ostatnich fragmentach spotkania.

Reklama

Można powiedzieć, że zrobiliśmy to, co do nas należało. Dziś jednak przegrała Lechia Gdańsk ze Świtem Nowy Dwór, a wcześniej w Kaliszu poległa Pogoń Szczecin, więc to nie było wcale takie oczywiste. Dlatego cieszę się, że tu wygraliśmy. Nie mieliśmy do końca meczu pod kontrolą, bo bramka kontaktowa zwykle rodzi pewne trudności, ale dograliśmy do końca – mówił po spotkaniu Papszun, który przyznał jednak, że miał trochę zastrzeżeń do gry swoich podopiecznych.

Byłem momentami zdenerwowany, ale nie wynikiem, lecz naszymi działaniami na boisku. Stać nas na lepszą realizację zadań na boisku i kilka razy nerwowo było. To się jednak zdarza – podkreślił.

Trener KKS-u był pełen uznania dla swoich podopiecznych. Jak przyznał, stracony gol "do szatni" zwykle podcina skrzydła drużynom, ale jego zespół po przerwie podjął walkę.

Muszę pochwalić chłopaków, bo dziś graliśmy w piłkę, przeprowadziliśmy wiele dobrych akcji. Ok. 70 minuty nastąpił taki moment, że można było coś ugrać. Po przechwytach stwarzaliśmy zagrożenie i to nakręciło zespół. Zmiany też dały nam trochę powietrza. Raków pokazał jednak poziom, graliśmy przeciwko jednej z najlepiej zorganizowanych drużyn w Polsce, nawet, jeśli nie wystąpiła ona w najsilniejszym składzie - podsumował Zając.