Przez 62 minuty Bayern błyszczał na murawie w Sinsheim. Strzelił w tym czasie (pod nieobecność kontuzjowanego Roberta Lewandowskiego) sześć goli. Ale nie o wyniku się teraz mówi, a o tym, co działo się przez kolejne pół godziny.
Najpierw na trybunie zajmowanej przez kibiców Bayernu pojawiły się plakaty nienawistne wobec właściciela Hoffenheim Dietmara Hoppa. Mecz został przerwany. Później telewizja pokazała wściekłych: trenera Bayernu Hansiego Flicka, piłkarzy i członka zarządu klubu Olivera Kahna stojących przed trybuną gości i wrzeszczących na swoich kibiców, by natychmiast zdjęli obraźliwe banery. Udało się. Plakat zniknął, ale tylko na... 10 minut. Sędzia postanowił po raz drugi przerwać grę. Tym razem na prawie 20 minut. To wszystko odbywało się w strumieniach rzęsistego deszczu. I właśnie taki to był widok - smutny i pokazujący bezradność wobec kibiców.
Po powrocie na murawę zawodnicy postanowili już nie grać w piłkę. Kopali ją do siebie, stojąc na środku boiska. Przy linii bocznej stali szef zarządu piłkarskiego Bayernu Karl Heinz Rummenigge i Hopp. Obaj klaskali, dając do zrozumienia, że popierają decyzję swoich podopiecznych. Z kolei po meczu piłkarze Bayernu poszli razem z Hoppem do kibiców Hoffenheim. Do swojej "trybuny" nie podeszli.
Skąd ta nienawiść wobec Hoppa? Bo ten postanowił wejść w konflikt z fanami. Nie chce pozwalać na rasistowskie, chamskie, czy hejterskie zachowania. Doprowadził do tego, że kibice Borussii Dortmund przez dwa lata nie mogą przyjeżdżać na mecze do Sinsheim. Kibice sprzeciwiają się odpowiedzialności zbiorowej.
Rummenigge po spotkaniu powiedział, że to "czarny dzień niemieckiego futbolu". I zaapelował: "Musimy być odważni w podejmowaniu kroków wobec takich zachowań". Tego samego zdania jest szef Bundesligi Christian Seifert, który dodał: "Wrogość w stosunku do Hoppa trwa już zbyt długo i jest nie do zniesienia. Należy ją zdecydowanie potępić. Mamy za sobą bardzo smutny dzień".
Skruchy nie okazali kibice. W wydanym oświadczeniu pytają i ostrzegają wprost: "Czy na każdym stadionie mecze będą przerywane, ponieważ na trybunach pojawią się tego typu plakaty? Wówczas żadne spotkanie nie będzie trwało 90 minut. Przerwanie meczu w sobotę w Hoffenheim było przesadą i absurdem".
Hopp od lat jest obiektem hejtu w niemieckim futbolu. 79-letni miliarder i współtwórca koncernu SAP stworzył z prowincjonalnej drużyny uczestnika europejskich pucharów. To nie spodobało się kibicom, którzy uważają, że "Wieśniaki" to symbol komercjalizacji futbolu.
Teraz kibice muszą czekać na wyrok sądu przy niemieckim związku. Także kluby będą musiały zapłacić surowe kary. Media uważają, że sprawa będzie jeszcze eskalować. Kibice łatwo nie odpuszczą, pytanie, jak poradzą sobie z tym kluby i jakie decyzje na meczach będą podejmować sędziowie.
Hopp z niecierpliwością czeka na decyzje. Zapowiedział, że nie ma zamiaru wycofywać się z futbolu. "Czemu miałbym to robić? Na własny stadion na pewno będę przychodzić. Po prostu nie powinni być na nim ci, którzy odpowiedzialni są za tego typu akcje" - powiedział i dodał: "Gdybym ja tylko wiedział, czego ci idioci właściwie ode mnie chcą, to pewnie łatwiej byłoby mi to wszystko zrozumieć. Nie mam zielonego pojęcia, czemu stałem się obiektem nienawiści".
Właściciel Hoffenheim po sobotnich wydarzeniach dostaje wiele wyrazów wsparcia. Nie tylko od własnych kibiców, ale wspierają go przede wszystkim działacze innych klubów. Nie musi się w tej walce przeciwko pseudokibicom czuć samotnie.
"Gdzie my, jako kraj, jesteśmy? Kim jesteśmy? Jak możemy w ten sposób postępować? Pan Hopp jest człowiekiem, który w swoim życiu ciężko pracował. Ma duży majątek, ale nie trzyma pieniędzy dla siebie. Inwestuje w sport, socjalne projekty, medycynę. I za to czeka go nienawiść? Tego nie da się już znieść i musimy w końcu wszyscy powiedzieć +dość+" - grzmiał na antenie ZDF szef niemieckiego związku piłkarskiego Fritz Keller.
A sprawa Hoppa ma już kilkanaście lat. Pierwszy plakat przeciwko niemu pojawił się na trybunach w... 2008 roku. I to był początek jego otwartej walki z kibicami Borussii Dortmund. Wśród żelaznych argumentów fanów przeważa jeden: "Hopp kupił sobie sukces". A miał za co. Jak podaje "Forbes" jego majątek jest szacowany na 10,2 mld dolarów. Jest 15. najbogatszym Niemcem. Prawdą jest też, że Hoffenheim od kilku lat jest samowystarczalny i właściciel nie musi już dokładać własnych pieniędzy, by drużyna grała regularnie w europejskich pucharach. To on do tego doprowadził i teraz powinien zbierać z tego śmietankę. Tak jednak nie jest, bo niemal na każdym kroku spotyka go fala nienawiści.
Hopp nie odpuszcza. I to też denerwuje kolejne grupy kibicowskie. Po ustaleniu, kto dokładnie odpowiedzialny jest za jego obrażanie, idzie do sądu. Jest jednym z niewielu, którzy konsekwentnie walczą o swoje prawa.
Jest ważną postacią dla regionu. Jak podają niemieckie media, wydał już 800 mln euro na przedszkola, domy starców, badania naukowe z dziedziny medycyny, sport młodzieżowy i dużo więcej. "Chyba nie ma rodziny, która by choć raz nie skorzystała z jego projektów" - mówił na konferencji prasowej trener Bayernu Monachium Hansi Flick.
Historia na pewno nie jest jeszcze skończona. Teraz czas na to, jak zareagują władze ligi. Decyzje mają zapaść na początku tygodnia.