Polskie siatkarki są na dobrej drodze, by powtórzyć swój sukces z mistrzostw Europy sprzed sześciu i czterech lat, kiedy to zdobywały złoty medal. Dziś "złotka" w półfinale zmierzą się z Holandią.
Gdy w niedzielę Polki dość gładko uległy Holandii 0:3, mało kto wówczas przypuszczał, że dwukrotne mistrzynie Europy będą jeszcze liczyć się w stawce. Do tego doszła trudna sytuacja, w jakiej znalazł się szkoleniowiec Jerzy Matlak, który ze względu na poważny stan zdrowia żony, musiał opuścić zespół tuż przed meczem z Belgią. Jego obowiązki przejął drugi trener Piotr Makowski.
Polskie siatkarki stanęły na wysokości zadania i po trzech zwycięstwach nad Belgią, Rosją i Bułgarią (wszystkie po 3:1), awansowały po raz czwarty z rzędu do najlepszej czwórki mistrzostw. O finał zmierzą się ponownie z Holandią - w ME siatkarek losowanie decyduje o zestawie par półfinałowych.
"Holenderki w meczu grupowym z nami zagrały na bardzo wysokim poziomie. Tego dnia każdy zespół ze światowej czołówki miałby problem z pokonaniem tej ekipy. Dodatkowo my mieliśmy wówczas gorszą zagrywkę i słabsze przyjęcie. Jeśli jutro poprawimy te elementy, to wszystko jest możliwe" - mówił Makowski.
Reprezentacja Holandii w znaczący sposób pomogła Polsce awansować do półfinału, pokonując po ciężkiej walce Rosję 3:2. "W tym pojedynku miałyśmy fantastyczne wsparcie polskich kibiców. To niesamowite uczucie grać dla 13 tysięcy widzów, którzy wspierają naszą drużynę. Wiemy jednak, że jutro będzie odwrotnie i to Polki będą mogły liczyć na gorący doping" - zauważyła Manon Flier, kapitan "pomarańczowych".
Statystyki nie przemawiają jednak za polskim zespołem. W obecnym sezonie trzykrotnie uległy Holandii - podczas ME i dwukrotnie w turniejach Grand Prix. Wszystkie pojedynki Holenderki wygrały po 3:0.