"Tego Okabe trzeba normalnie udusić" - żartował po konkursie Adam Małysz, który tym razem obok Łukasza Rutkowskiego okazał się najsłabszym z czwórki naszych reprezentantów.

Liderem drużyny został niespodziewanie Stefan Hula. Skaczący jako trzeci "Stefanek" dzięki odległości 127 m wygrał swoją serię i wyprowadził nas na niesamowite drugie miejsce. Walczący ze swoimi błędami i niekorzystnymi warunkami Małysz wyciągnął tylko 121 m i nie zdołał obronić tej pozycji, ale ponieważ rywale z teoretycznie mocniejszych ekip mieli jeszcze większe problemy, na półmetku zawodów przegrywaliśmy tylko z Austrią i Norwegią.

Okazało się, że wygłaszane nieśmiało prognozy o dobrym miejscu naszych skoczków w drużynówce nie były całkowicie szalone. Polacy skakali tak jak w seriach treningowych. Nie na tyle daleko, by wygrywać zawody indywidualnie, lecz wystarczająco równo, żeby realnie liczyć się w walce o medale. Niestety, tę zaciętą i emocjonującą walkę przegraliśmy. Minimalnie, o 9,1 pkt - czyli w przeliczeniu na metry o 5 metrów i 5 centymetrów!

Wszystko rozstrzygnęło się w drugiej serii finału, gdy wykorzystując sprzyjające warunki Okabe poszybował 12 metrów dalej od Łukasza Rutkowskiego. Hula część strat zniwelował i wszyscy - jak zwykle - liczyliśmy na fenomenalny skok Małysza. Ten skoczył najdalej w swojej kolejce, ale Japończyków dogonić nie zdołał.

Obserwujący wspólnie wydarzenia na skoczni jego młodsi koledzy wracali do szatni mocno rozczarowani. "Czekaliśmy, jak to się wszystko skończy. Wydawało się już, że mamy medal. No niestety, trudno" - mówił Stoch. "Zabrakło jednego, porządnego skoku na 130 metrów. I trochę szczęścia. Ale wynik jest o niebo lepszy niż dwa lata temu. Pomału zbliżamy się do czołówki. Może już w przyszłym roku... " - dodał.

Rutkowski miał minę, jakbyśmy zajęli w Libercu nie czwarte, najlepsze w historii występów w mistrzostwach świata, a ostatnie miejsce. "Nie jestem smutny. Cieszę się bardzo, ale szkoda. Niedużo nam brakło. Skończyliśmy troszkę za podium, ale trzeba się cieszyć. To też dobre miejsce" - powtarzał sobie.

Po kiepskim początku sezonu i wielu rozczarowaniach powody do dumy oraz zadowolenia miał wreszcie trener kadry Łukasz Kruczek. Sobotni wynik pokazuje, że jego pomysły na prowadzenie reprezentacji nie są złe. "Może to jeszcze nie jest nasz czas. Ale chłopcy wykonali kolosalną robotę. I to w zasadzie w ostatnich dniach. Zaczęli zachowywać się tak jak na treningach. Pokazali, że potrafią skakać. Jestem z nich dumny. Nie udało się teraz, są następne zawody. Te najważniejsze dopiero przed nami" - powiedział, przypominając o przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich.

W naszej ekipie najlepsze wrażenie zrobił Stoch, który w konkursie na normalnej skoczni zajął czwarte miejsce. "Pechowiec? Nie, jestem z siebie dumny. Jakbym komuś powiedział przed mistrzostwami, że będę tu dwa razy czwarty, to by się puknął w głowę" - stwierdził Kamil.













Reklama