Trzy medale (brązowy i dwa złote) zdobyte w Libercu wywróciły życie Polki do góry nogami. "Jeszcze niedawno, gdy przebrałam się w cywilne ciuchy i byłam bez naszywek sponsorów, to nawet rodzony brat mnie nie rozpoznawał. A przecież w 2006 roku wywalczyłam w Turynie srebrny medal olimpijski" - śmiała się w Libercu polska biegaczka. Nie wiedziała, co czeka ją po powrocie i jak bardzo przestała być anonimowa.

Reklama

>>>Zobacz, jak Kowalczyk zdobywa drugie złoto!

"Byłam, jestem i chcę być narciarką. Żadną gwiazdeczką nigdy się nie stanę i nie ma co na to liczyć" - mówiła.

Po powrocie z Czech Polka dużo odpoczywała. To leżenie we własnym łóżku, w rodzinnym domu w Kasinie Wielkiej było potrzebne, bo mistrzostwa skończyły się dla Justyny przeziębieniem. "Po sobotnim biegu na 30 km nie miałam chwili wytchnienia i szansy na przebranie się. Dostałam gorączki, zaczęłam kasłać. Na szczęścia miałam postawione bańki, udało się uciec od antybiotyków" - opowiadała.

>>>Wieś nie dała pospać mistrzyni świata

Na chorowanie nie miała za wiele czasu - we wtorek już była w Warszawie, skąd w środę rano poleciała do Finlandii - w sobotę i niedzielę w Lahti czekają ją kolejne starty w Pucharze Świata.

"W weekend, w Lahti, w mistrzowskiej dyspozycji na pewno nie będę, ale źle też nie powinno być... Moim celem były mistrzostwa świata, i to mówiłam od dawna. Wypadłam w nich świetnie, a teraz nie wiem, jak organizm zareaguje na starty w PŚ" - mówi Kowalczyk.

Reklama

>>>Justyna Kowalczyk, polska królowa nart

Polka jest na razie trzecia w klasyfikacji generalnej - do liderki Aino-Kaisy Saarinen traci 109 pkt, do wiceliderki Petry Majdić - 83 pkt. Nad czwartą Virpi Kuitunen ma 72 pkt przewagi. Nikt więcej się nie liczy. "To drugie miejsce jest mało prawdopodobne" - kręciła smutno głową. "Petra wyzdrowiała po grypie żołądkowej w Libercu i już mi zapowiedziała, że nie odpuści. Na 99 proc. wygra dwa sprinty klasykiem... Aino-Kaisa jest mocna... Może w następnym sezonie będę lepsza?".