Od 2014 roku Polki zmagania sztafetowe na wielkich imprezach kończyły w najlepszej ósemce. To oznaczało, że zawodniczkom przysługiwało ministerialne stypendium. Przedłużyć tej serii się nie udało.
Na pierwszej zmianie biegła Ewelina Marcisz. Pięć kilometrów pokonała jako dziewiąta, a do ósmych Niemek biało-czerwone traciły 6,7.
To był dobry rezultat, jak na moje obecne możliwości. Jestem zadowolona, bo dałam z siebie wszystko. Nie pamiętam, kiedy poprzednio na mecie padłam - oceniła.
Po niej na trasę ruszyła Kowalczyk. To właśnie podopieczna Aleksandra Wierietielnego przez ostatnie lata była siłą napędową sztafety, a koleżanki na mecie zwykły jej wylewnie dziękować.
Tym razem jednak Kowalczyk nie zdołała awansować w zestawieniu. Dwukrotna mistrzyni olimpijska od najszybszej na tej zmianie Szwedki Charlotte Kalli była wolniejsza aż o 46,6 s.
Jest mi zimno, mam katar i trener kazał mi się szybko zwijać - odparła zapytana o samopoczucie.
To nie była specjalnie dobra piątka, powiedziałabym nawet, że słaba. Myślałem, że wyjdzie troszkę lepiej, wyszło troszkę gorzej. Raz ja troszeczkę zawaliłam, myślałam, że może dziewczyny mocniej powalczą - dodała.
Po występie Martyny Galewicz Polki spadły na 11. miejsce. Sylwii Jaśkowiec udało się wyprzedzić reprezentantkę Czech.
Każda z nas dała z siebie sto procent i możemy sobie za to podziękować. Moje realia od 2016 roku są bardzo biedne, więc ten wynik nic nie zmienia. Na pewno byłoby lżej ze stypendium. Przyzwyczaiłam się jednak do jego braku. Żeby uprawiać ten sport trzeba być trochę szaleńcem - powiedziała Jaśkowiec, która długo leczyła kontuzję.
Triumfowały Norweżki, w składzie: Ingvild Flugstad Oestberg, Astrid Uhrenholdt Jasobsen, Ragnhild Haga i Marit Bjoergen. Drugie były Szwedki, a trzecie startujące pod olimpijską flagą Rosjanki.