Polska Agencja Prasowa: Wczesnym popołudniem wróciła pani z rozgrywanych w Buenos Aires Młodzieżowych Igrzysk Olimpijskich. Bardziej chyba niż długi lot samolotem dało się we znaki zatrucie pokarmowe, które dopadło panią i trenera Mikołaja Weymanna podczas tych zawodów...

Reklama

Iga Świątek: Żebym się czuła jak nowo narodzona, w moim przypadku jeszcze dość daleka droga. Jak to się zaczęło? Generalnie nie mogłam strawić kolacji, skończyło się na wymiotach. Trwało to właściwie przez dwa dni, byliśmy bardzo osłabieni. Właściwie w ostatnim momencie na finał debla udało mi się wydobrzeć. Wcześniej skupiłam się tylko na leżeniu w łóżku.

PAP: Wiadomo już, co było przyczyną tych kłopotów?

I.Ś.: Szczerze mówiąc, nie wiem, co nam zaszkodziło. Inni jedli te same rzeczy, więc trudno stwierdzić.

PAP: Według relacji rzecznika Polskiego Komitetu Olimpijskiego Henryka Urbasia zatrucie dało o sobie dać w nocy, a mimo tego zdecydowała się pani zagrać następnego dnia w ćwierćfinale singla.

Reklama

I.Ś.: Ustaliliśmy z trenerem, że jeśli nie będę miała siły, to zawsze mogę zejść z kortu. Grałam trochę "na jednej nodze". Nie można tego nazwać jakimś porządnym meczem, ale warto było spróbować. Gdybym tego nie zrobiła, to chyba sama do siebie miałabym pretensje.

PAP: W tenisie najbardziej cenione są sukcesy w singlu. Pani z Buenos Aires przywiozła złoto, ale w deblu. Jak smakuje ten medal?

Reklama

I.Ś.: Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, to jestem bardzo zadowolona z tego wyniku. Mimo wszystko, bo w finale też przegrywałyśmy, a Kaja Juvan, moja słoweńska partnerka, też miała dużo problemów zdrowotnych. Cieszę się, że mimo tej mojej niedyspozycji udało mi się trochę "wyciągnąć" ten mecz i wygrałyśmy.

PAP: Startem w Młodzieżowych Igrzysk Olimpijskich zakończyła pani juniorskie występy. Co będzie się działo u Igi Świątek w najbliższym czasie?

I.Ś.: Będę odpoczywać przez trzy tygodnie, a potem rozpocznę przygotowania do następnego sezonu, który zacznę praktycznie w połowie grudnia. Przyszłoroczne starty zainauguruję turniejami w Nowej Zelandii i Australii.

PAP: Te najbliższe trzy tygodnie to będzie błogie lenistwo czy nadrabianie zaległości w szkole?

I.Ś.: Trzeba będzie przysiąść do książek, ale to będzie odpoczynek fizyczny.

PAP: Jak by pani podsumowała zakończony właśnie sezon? Cztery wygrane turnieje ITF, wielkoszlemowy triumf w juniorskim Wimbledonie oraz awans z 727. miejsca w rankingu WTA do "200" robią wrażenie...

I.Ś.: Jestem bardzo zadowolona. Uważam, że nie mogłam nic więcej osiągnąć. Zrobiłam wszystko w stu procentach. Właściwie mało było takich turniejów, w których szybko odpadałam albo w których nie byłam zadowolona z wyniku. Jestem całkowicie zadowolona.

PAP: Wspomniała pani o przygotowaniach do nowego sezonu. Czy są już dokładnie zaplanowane? Spodziewać się można dłuższego wyjazdu zagranicznego?

I.Ś.: Myślę, że generalnie będziemy w Polsce. Może na tydzień pojedziemy do którejś z akademii albo do jednego z cieplejszych krajów. Wszystko jest do ustalenia, ale raczej większość z tego czasu spędzimy w kraju.

PAP: Rok temu była pani w akademii Hiszpana Rafaela Nadala. Można nieco żartobliwie stwierdzić, że było to dobre rozwiązanie, skoro przyniosło potem tak dobre wyniki w sezonie.

I.Ś.: Dobrze mi się tam trenowało, choć to też był tylko tydzień, a większość czasu przepracowałam w Warszawie. I taki jest teraz plan - żeby zrobić swoje, pobyć trochę w domu i stęsknić się za wyjazdami.

PAP: Przyszły sezon będzie pierwszym, w którym będzie pani startować tylko w "dorosłych" turniejach i zacznie występy w imprezach WTA. Ma już pani pierwsze myśli na temat tego, co chciałaby osiągnąć?

I.Ś.: Na razie nie. Nie zaczęłam jeszcze nawet myśleć o nowym sezonie i celach na przyszły rok. A z drugiej strony nie wiem, czy cokolwiek sobie założę, bo to wszystko będzie dla mnie nowe. Nie wiem, czy np. w Wielkim Szlemie mam szansę dojść do np. trzeciej rundy. To wszystko się okaże po Australian Open. Poczekam zatem na razie z oczekiwaniami.