17-letnia Agnieszka zwróciła na siebie uwagę już pierwszym występem na zawodowym korcie. Zwycięstwa nad Anastazją Myskiną, Venus Williams i Jeleną Demetiewą sprawiły, że Polka otrzymała nagrodę WTA za debiut roku 2006. Kryształową statuetkę wręczono jej na specjalnej uroczystości podczas prestiżowego turnieju w Miami. Taką samą odebrała Martina Hingis doceniona za najbardziej udany powrót na szczyt.

Reklama

Na pamiątkowej fotografii dziewczyny stoją obok siebie i uśmiechają się promiennie - nowicjuszka z Polski i jej największa idolka. Dwa dni później Agnieszka wygrała z wielką Martiną w trzech setach. Kolejna gwiazda musiała uznać wyższość niepozornej krakowianki, która błyskawicznie awansowała do pierwszej pięćdziesiątki rankingu WTA.

"Martina była dla mnie wzorem, odkąd jako mała dziewczynka zainteresowałam się tenisem Pokonanie jej to mój największy sukces. Może na równi z awansem do 4. rundy Wimbledonu w 2006 roku" - opowiada DZIENNIKOWI Agnieszka.

Natomiast tegoroczny turniej wimbledoński należał do Uli. Młodsza z sióstr dwa lata po triumfie Agnieszki wygrała rywalizację juniorek. To pierwszy taki przypadek w długiej historii imprezy. W ostatnią niedzielę Wimbledonu na Urszulę nie było mocnych. Chwilę po odebraniu pucharu za zwycięstwo w singlu ponownie wyszła na kort, żeby rozegrać opóźniony przez deszcz półfinał, a potem także finał gry podwójnej. Po kilku godzinach była mistrzynią Wimbledonu juniorek także w deblu.

Reklama

Do tej pory Urszula pozostawała w cieniu starszej o niespełna dwa lata siostry. Ostatnio jednak słychać głosy, że wyższa i silniejsza fizycznie Ula może odnosić większe sukcesy w zawodowym tenisie niż Agnieszka. Wyniki badań opublikowanych niedawno w Anglii wskazują, że gdy rodzeństwo uprawia tę samą dyscyplinę sportu, lepsze efekty osiągają na ogół młodsze dzieci korzystające z doświadczeń starszych. Na poparcie tej tezy "Guardian" podaje przykład braci Murray'ów. Jamie, który w parze z Jeleną Janković wygrał turniej miksta w Wimbledonie, indywidualnie nigdy nie osiągnął większych sukcesów. Młodszy o rok Andy to największa nadzieja brytyjskiego tenisa (był 8. w światowym rankingu).

"Awans Uli do pierwszej setki WTA to tylko kwestia czasu" - zapewnia Magdalena Grzybowska, najlepsza do tej pory polska tenisistka w erze "open" i była menedżerka sióstr. "Tenis od dawna zdominowany jest przez dziewczyny solidnie zbudowane" - twierdzi z kolei Wojciech Fibak. "Uli rzeczywiście może być trochę łatwiej z jej silniejszym serwisem i forhendem. Jedynymi tenisistkami, które przebiły się na szczyt, nie mając specjalnych atutów fizycznych, są Martina Hingis i Justine Henin. Może jeszcze ostatnie odkrycie, niewysoka i zaokrąglona Marion Bartoli. Na ulicy nikt nie wziąłby jej za tenisistkę. Mimo to nie podzielam opinii o większym potencjale Uli. Obydwie siostry Radwańskie są doskonałe, chociaż każda w swoim stylu" - dodaje Fibak.

"Tenis Uli z pewnością jest bardziej efektowny, medialny, może się podobać. Ula gra szybciej, mocniej uderza, dyktuje na korcie warunki, podczas gdy Agnieszka to specjalistka od gry z kontry. Ale liczy się tylko jeden tenis. Skuteczny. A pod tym względem obie dziewczyny są na tym samym poziomie" - przyznaje Robert Radwański, ojciec i trener sióstr.

Reklama

Na dowód Radwański przytacza inne badania. Kilka lat temu w Akademii Wychowania Fizycznego w Kolonii dziewczyny wzięły udział w dużym projekcie porównawczym - badano ruchomość stawów łokciowych. Dane mierzył i analizował komputer. Zgodnie z przewidywaniami prawa ręka Agnieszki okazała się mocniejsza niż lewa. U Uli było odwrotnie. Kiedy jednak zsumowano pomiary z dwóch rąk, okazało się, że u obu sióstr wyniki zgadzają się idealnie. "Szok! Wyszedł im ten sam wynik z dokładnością do trzech miejsc po przecinku" - opowiada Radwański. Naukowcy kilka razy powtórzyli pomiary, bo nie mogli w to uwierzyć.

Siostry różnią się jednak. Nie tylko sposobem uderzania piłki. Są jak woda i ogień. Agnieszka to osoba spokojna, na korcie skupiona, bez wielkich gestów. Nie traci zimnej krwi, nawet kiedy mecz nie układa się dla niej najlepiej. Ulę rozpierają emocje. Często nie potrafi sobie z nimi poradzić. Wtedy jej temperament zaczyna grać przeciwko niej. Kiedyś na Ursynowie publiczność w zdumieniu patrzyła, jak zdenerwowana czymś krakowianka rzuciła się na ziemię i odmówiła dalszej gry. To tylko jeden z jej wybryków.

"Nie jest żadną tajemnicą, że Ula czasami źle się zachowuje na korcie. Potrafi głośno zakląć, a potem zbiera za to upomnienia. Często musimy płacić całkiem wysokie kary finansowe" - zdradza Radwański. Problem Uli ojciec nazywa "nadmotywacją", która zamienia się w autoagresję. "Mam jednak nadzieję, że Ula z tego wyrośnie i nauczy się nad sobą panować. Po prostu dojdzie do wniosku, że spokojna gra przynosi efekty. Nie każdy potrafi wykorzystać sportową złość tak efektywnie jak John McEnroe" - dodaje ojciec.

Wyniki z ostatnich lat wskazują, że rodzina Radwańskich ma w naszym kraju monopol na wychowanie wybitnych tenisistów. Agnieszka to jedyna osoba z Polski, która w tym roku przeszła choćby rundę w grze pojedynczej w turnieju wielkoszlemowym. Polska tenisistka numer 2 Marta Domachowska w światowym rankingu zamyka drugą setkę. Najlepszy wśród mężczyzn Łukasz Kubot wciąż marzy o awansie do czołowej setki ATP (obecnie jest 151.).

Co jakiś czas pojawia się obiecujący junior - tak jak ostatnio Katarzyna Piter spod Poznania, półfinalistka Wimbledonu. Grupa PZT Prokom Team, która od 2002 r. wspiera kilkunastu tenisistów, na razie nie ma oszałamiających wyników. Nie licząc sióstr z Krakowa. "Z tym monopolem to przesada" - protestuje Radwański. "Po prostu trafił nam się świetny materiał genetyczny".

Geny genami, ale w karierze sióstr Radwańskich nie mona mówić o przypadku. Agnieszka i Ula to trzecie pokolenie sportowców w rodzinie. Dziadek był znanym trenerem hokeja, a ojciec sam grał w tenisa. Karierę dla córek wymyślił, zanim jeszcze przyszły na świat. Zaczęły grać, ledwo wystawały ponad siatkę.

Podobnie zaczynało wielu późniejszych mistrzów. Ojciec Andre Agassiego wieszał mu nad kołyską piłeczkę tenisową, żeby już jako niemowlak uczył się koncentrować wzrok. Czeska tenisistka Olga Lendlova przywiązywała małego Ivana do kortu i nie pozwalała go opuścić, dopóki syn nie wykonał odpowiedniej liczby ćwiczeń.

Gdyby Radwańskiego nie pochłonęła kariera córek, zapewne szkoliłby dziś innych tenisistów. Skończył wydział trenerski krakowskiej AWF, a potem przez kilka lat pracował jako szkoleniowiec w Niemczech. Literaturę fachową czyta w dwóch językach obcych. Sam też na początku lat 90. napisał książkę "Profesjonalny trening tenisowy". "To pozycja branżowa" - opowiada DZIENNIKOWI. "Sprzedała się chyba w 800 egzemplarzach. Ale teraz, widząc nasze wyniki, wielu trenerów żałuje pewnie, że jej nie kupiło" - tłumaczy Radwański.

Dziś bestsellerem mogłaby być książka, w której Radwański opisałby drogę przez mękę, jaką w Polsce muszą przejść rodzice tenisistek i tenisistów. "Być może kiedyś na emeryturze napiszę coś takiego. Na razie wolałbym się nad tym tematem nie rozwodzić. Mógłbym odstraszyć ewentualnych następców. A ja chciałbym, żeby w Polsce jak najwięcej osób grało w tenisa" - śmieje się trener.

Specjaliści zgadzają się, że tenis to sport dla Polaków za drogi. Sytuację dodatkowo pogarsza klimat. Zima trwa długo, co wiąże się z dodatkowymi kosztami. Godzina gry w hali to 70 zł. Tenisista spędza w niej 4 godziny dziennie. Do tego trzeba doliczyć koszt zatrudnienia trenera, bo nie każdy ma szczęście urodzić się w sportowej rodzinie. "Inwestować powinno się już w dzieci 7-letnie, wyławiać wśród nich talenty, finansować przygotowania i starty w turniejach" - uważa Radwański.

O efektach programów szkoleniowych PZT dla najmłodszych na razie trudno mówić. Związek organizuje je od niedawna i w bardzo wąskim zakresie. Na pomoc mogą liczyć zawodnicy, którzy mają już na koncie sukcesy. "Wcześniej ktoś tego tenisistę musi wychować i za to zapłacić. Te koszty ponoszą rodzice" - mówi Wojciech Andrzejewski, dyrektor sportowy PZT. "My jesteśmy w stanie wkroczyć w newralgicznym momencie, kiedy wydatki rosną lawinowo. Jeśli 10-latek gra w tenisa na poważnie, koszty wynoszą 10-20 tys. zł rocznie. Natomiast kiedy zawodnik wchodzi w orbitę turniejów zawodowych (w wieku 15-17 lat), wydatki mogą sięgać wielu dziesiątek, a nawet setek tysięcy.

Agnieszka i Ula mają kontrakt sponsorski z PZT Prokom Team od 3 lat. Profesjonalnie trenują o wiele dłużej. Do perfekcji dochodzi się, powtarzając w kółko te same czynności. Jak zmusić dziecko, a potem nastolatkę, żeby zamiast zabawy, randki albo zakupów wybrała trening? Radwański jest mistrzem w wymyślaniu sposobów na sportową nudę. Dziewczynom nigdy nie zabrakło motywacji. "Gdy w dzieciństwie nie wygrałyśmy turnieju albo organizatorzy nie ufundowali nagród, tata sam kupował puchary i wręczał nam je w domu" - opowiada Agnieszka.

"Dziś dziewczyny są zaangażowane w tenis duszą i ciałem" - przyznaje Radwański. "Uprawianie sportu stało się dla nich nawykiem, czynnością niezbędną jak zjedzenie śniadania. Widzą przed sobą cel. Zdają sobie sprawę, że niewiele osób może mierzyć tak wysoko" - dodaje ojciec.

Dom Radwańskich działa jak rodzinne przedsiębiorstwo. Ojciec i mama dzielą między siebie wszystkie zadania szkoleniowe, logistyczne, biznesowe. Aż dziw bierze, że starcza im czasu, żeby być po prostu rodzicami. Każdy dzień jest szczegółowo zaplanowany. Pobudka o 6.30, poranny trening, potem szkoła i obiad. O 16 znów dwie godziny na korcie. W domu dziewczyny są przed 19. Jedzą kolację i zasypiają nad lekcjami. Harmonogram ulega zmianie tylko wtedy, gdy wyjeżdżają na turnieje. "Ich życie to kierat" - przyznaje Radwański.

Szczególnie ciężka była dla Agnieszki ostatnia wiosna, bo dziewczyna przygotowywała się do matury. Między codzienne zajęcia tenisowe trzeba było wtłoczyć godziny spędzone nad książkami i korepetycje, bo przy indywidualnym toku nauki nie zawsze udawało się przerobić cały materiał. Edukacja Agnieszki wzbudzała sensację na zagranicznych turniejach. "Z takim rankingiem chodzisz do szkoły?" - dziwili się dziennikarze.

Radwańscy nigdy nie brali pod uwagę, że dziewczyny mogłyby do szkoły nie chodzić. Zupełnie jak Richard Williams, który pozwolił 17-letniej Venus zadebiutować w Wimbledonie dopiero wtedy, gdy przyniosła do domu świadectwo z czerwonym paskiem. On też chciał, aby życie córek zachowało pozory normalności, dlatego długo trzymał je z daleka od tenisowego świata. Na tym jednak analogie się kończą. "Williamsówny od razu były przygotowane fizycznie do startów w zawodowym tenisie, więc mogły sobie darować cały etap juniorski" -wyjaśnia Radwański.

Na jednej z konferencji prasowych w czasie Wimbledonu Agnieszka z dumą ogłosiła, że maturę zdała. Następny sezon będzie dla niej łatwiejszy. Myli się jednak ktoś, kto sądzi, że na tym jej edukacja się zakończy. Planuje studia, ale dopiero za rok. Najbliższe dwa lata będą próbą dojrzałości dla Uli. "Z nauką nie będzie żadnego problemu, Urszula ma świetne oceny, jest w czołówce klasy. Ważniejsze jest to, jak szybko będzie awansować w zawodowym tenisie" - mówi Radwański.

Wystartowała świetnie. Pierwszy seniorski turniej (J&S Cup 2006) zaliczyła w wieku 15 lat. Na początku tego roku była już w trzeciej setce WTA. Dziś na światowej liście zajmuje miejsce 466. "Ten spadek to efekt źle dobranych startów" - przyznaje ojciec. "Jeździliśmy z nią na te same turnieje co z Agnieszką. Ula musiała tam grać w eliminacjach, męczyła się, a punktów z tego było niewiele. Po niedawnych zmianach przepisów WTA na awans w rankingu można liczyć dopiero po wejściu do głównego turnieju. Na jakiś czas drogi sióstr muszą się rozejść" - opowiada Radwański.

Ula będzie grać w niższych rangą imprezach ITF. Łatwiej w nich coś osiągnąć, bo są słabiej obsadzone niż eliminacje do dużych imprez. Tak właśnie będzie już za miesiąc w Stanach Zjednoczonych. Przed US Open Agnieszka zagra w New Haven (pula nagród 600 tys. dol.), a Ula wystartuje w 50-tysięczniku ITF na nowojorskim Bronksie. "Dziewczyny są ambitne, twarde, nigdy się nie poddają. Chyba coś z tego będzie" - podsumowuje Radwański.