Zachodni koledzy mówią o nim Kenny Huang, brytyjskie tabloidy z miejsca nazwały go King Kenny. Na królewski przydomek zasłużył ktoś, kogo przedstawiano jako właściciela udziałów w amerykańskich zawodowych ligach koszykówki i bejsbolu z kilkoma imponującymi transakcjami na sumieniu. Jego zasługą było sprowadzenie do NBA słynnego olbrzyma – Yao Minga.
Suma, którą miał zaproponować za Liverpool, była dość odległa od 600 milionów funtów, na jakie klub wycenili obecni właściciele, Amerykanie Tom Hicks and George Gillett. Ale nikt nie chciał dać więcej. Huang zresztą, zamiast rozmawiać z właścicielami, wolał zwrócić się bezpośrednio do Royal Bank of Scotland, do którego należy 237 z 350 milionów funtów długów Liverpoolu. Szybko mianowano go wiodącym z szóstki najpoważniejszych kandydatów, wśród których znaleźli się syryjski biznesmen Yahya Kirdi, rodzina Al Kharafi z Kuwejtu i amerykańska grupa inwestycyjna The Rhone.
Trudno było się spodziewać, że Huang zacznie rywalizować z zagranicznymi właścicielami, jak Roman Abramowicz (Chelsea) czy szejk Mansour z Abu Zabi (Manchester City), szastającymi milionami na transfery. To nie licowałoby z chińskim modelem prowadzenia biznesu, ale... na początek obiecał, że sprowadzi na Anfield Leo Messiego, uważanego za następcę Diego Maradony. Samo pojawienie się Huanga ułatwiło przekonanie takich gwiazd jak Steve Gerrard i Fernando Torres do pozostania w klubie. Liverpool miał się pozbyć długów i zyskać nowy stadion. Ale to nie wszystkie możliwe korzyści.
– Huang może otworzyć dla Liverpoolu lukratywny chiński rynek. Jego przyjaciele to wielcy gracze w finansowanych przez państwo chińskich firmach. Dla nich pieniądze nie stanowią problemu – emocjonowały się brukowce. Wszystkie brytyjskie gazety prześcigały się w prześwietlaniu sylwetki możliwego inwestora, bo oficjalna biografia nie była dostępna. Obsługująca go agencja PR nie była nawet w stanie potwierdzić roku urodzenia. Trzeba przyznać, że znaleziska dziennikarzy były imponujące.
Reklama

Huang to sukces

Urodzony w 1964 r. w prowincji Guangdong mógł równie dobrze skończyć jako słynny badmintonista. Ale ujście dla swojej sportowej pasji znalazł dopiero jako biznesmen robiący interesy z wiodącymi ligami świata. Najpierw jednak, po studiach na nowojorskim uniwersytecie Columbia i zdobyciu tytułu magistra na St John’s, został pierwszym chińskim absolwentem, którego zatrudniono na amerykańskiej giełdzie papierów wartościowych.
Nie można go nazwać rekinem biznesu, bo nie dorobił się fortuny, przynajmniej oficjalnie. Tak naprawdę stan jego osobistych finansów nie jest jasny. Wiadomo, że brał udział w najbardziej opłacalnych przedsięwzięciach łączących amerykański świat sportu z chińskim biznesem.
– Przedstawiłem Kenny’ego kilku z najważniejszych ludzi w przemyśle sportowym w USA. Natychmiast zrozumieli, że będzie rozwijał się razem ze zwiększającym się potencjałem Chin. Ma unikalną zdolność budowania mostów między Wschodem a Zachodem – powiedział „New York Timesowi” Marc Ganis, wieloletni partner biznesowy Huanga (razem prowadzą w Chicago firmę SportsCorps China).
W 2002 r. Huang namówił Lesa Alexandra, właściciela drużyny Houston Rockers, do podpisania kontraktu z Yao Mingiem. Potem razem z Alexandrem stworzył firmę inwestycyjną Rocket Capital, specjalizującą się w chińskim rynku. Kierowana przez Huanga instytucja angażuje się w przeróżne branże, od transportu kolejowego, przez produkcję herbaty, motoryzację aż po górnictwo węglowe. Inna należąca do niego firma QSL Sports Ltd sprowadziła do Cleveland Cavaliers wartego wiele milionów dolarów sponsora – chińskiego producenta piwa Tsing Tsao. W zeszłym roku było głośno o tym, jak z grupą inwestorów zaoferował 70 mln dolarów za 15-procentowy pakiet własnościowy tego klubu NBA.
SportsCorps China zaangażowana w funkcjonowanie wielu znanych obiektów sportowych w USA pomogła ściągnąć chińskiego sponsora do Houston Rockets (producenta odzieży sportowej Anta), a do drużyny bejsbolowej New York Yankees nawet kilku. Najpierw firmę mleczarską Yili Group, a niedawno producenta błyskawicznego makaronu z Tajwanu Uni-President. W zmian za to Jankesi mieli mu pomóc w promocji ligi bejsbolu w Chinach, w którą zainwestował Huang, oraz wpłacić darowiznę na rzecz jego fundacji dobroczynnej. Niedawno Huang został w Chinach wybrany filantropem roku. Podobno wyłożył miliony na prawa do młodzieżowej ligi bejsbolu w Chinach na najbliższe piętnaście lat. – Wygląda na to, że on chce zbudować jednoosobowo zarządzane sportowe imperium: bejsbol, koszykówka, piłka nożna, w Stanach, Anglii, Chinach. Biznes ma go na oku, jak na razie być może więcej mówi, niż rzeczywiście zdziałał w sporcie – mówiła cytowana przez brytyjskiego „Guardiana” redaktorka blogu China Sports Today.

Huang to tajemnica

Tymczasem do mediów przenikały szczegóły transakcji planowanej na stadionie Anfield. W wywiadzie dla agencji Associated Press Ganis zdradził, że właścicielem Liverpoolu miałaby zostać nowo powołana firma należąca do QSL Sports Ltd. W przyszłości to Huang miałby brać codzienny udział w zarządzaniu klubem. Wśród inwestorów miała znaleźć się China Investment Corporation. Mowa o potężnej agencji inwestycyjnej podlegającej bezpośrednio chińskiemu ministerstwu finansów i dysponującej większą częścią zagranicznych rezerw i 332 miliardami dolarów do wydania. – Chiński rząd przejmie kontrolę nad Liverpoolem – głosił tytuł w „Daily Telegraph”. Tyle tylko, że tego samego dnia w rozesłanym do dziennikarzy oświadczeniu Huang zaprzeczał, jakoby jego oferta była powiązana z rządowymi funduszami.
Najwięcej zamieszania wprowadził opublikowany przed tygodniem tekst w „Financial Timesie”. Wielu informacji o Huangu nie udało się zweryfikować – najprawdopodobniej okazały się kaczkami, nie tyle dziennikarskimi, co PR-owymi. „W China Investment Group powiedziano, że nigdy nie słyszano o panie Huangu ani o ofercie zakupu Liverpoolu” – napisano w jednym akapicie „FT”. W kolejnym zacytowano władze NBA: „Pan Huang nigdy nie był właścicielem Cleveland Cavaliers ani żadnego innego teamu, nie był też formalnie powiązany z żadnym z właścicieli”. Okazało się, że Hunag jedynie doradzał grupie inwestorów starających się o udziały w Cleveland – transakcja zresztą nie doszła do skutku.
Udało się jedynie potwierdzić zaangażowanie Huanga w zespole raczkującej młodzieżowej ligi koszykówki w Chinach, w tamtejszym czasopiśmie poświęconym koszykówce i dwóch agencjach marketingu sportowego, z których żadna nie zatrudnia więcej niż 15 osób.
Biuro założonego dopiero w zeszłym roku QSL Sports Limited wcale nie mieści się w prestiżowym biurowcu w Hongkongu, jak podaje strona internetowa.
Z wywiadu wśród chińskich biznesmenów wynikało, że nie słyszeli o Huangu ani o jego inwestycjach aż do momentu medialnego zamieszania wokół kupna Liverpoolu.
Tego samego dnia pojawiła się informacja, że w 1999 r. Huang został z powodzeniem pozwany o 800 tys. dol. przez partnera biznesowego z kolejnej jego firmy, Aspen Infrastructure.
Nadzieje, jakie wiązano z przejęciem przez niego Liverpoolu, nikły z godziny na godzinę. Do tego Ganisowi wyrwało się, że wciąż zastanawiają się, czy złożyć w Anfield formalną ofertę. Nie wyjawił nazwy żadnego z potencjalnych inwestorów.
Nie znaczy to wcale, że od tej pory Huang miał wyłącznie złą prasę. – Kenny to utalentowany facet, z wiedzą o sporcie. Ma wielki dar do ubijania interesów. Stawiałbym na niego codziennie – mówił Red McCombs, były właściciel klubów NBA Denver Nuggets i San Antonio Spurs zaledwie dwa dni temu cytowany przez „New York Timesa”. W tym samym tekście pod niebiosa wychwalał Huanga prezydent New York Yankees Randy Levine.
Kim więc jest Huang – wielkim mistyfikatorem czy inwestorem z perspektywami?
Godzina prawdy jeszcze nie nadeszła – w pierwszym wyznaczonym terminie ani Huang, ani żaden z pozostałych oferentów nie przedstawili dowodów, że naprawdę mają pieniądze na zakup Liverpoolu.