Dużo mówi się na Wyspach o polsko-ukraińskim zwycięstwie w wyścigu po mistrzostwa Europy w 2012 roku?
Gazety zbyt wiele o tym nie pisały, za to w klubie my, Polacy, zebraliśmy sporo gratulacji. Bardzo chciałem obejrzeć transmisję z Cardiff, ale... przysnąłem. Środy mamy zawsze wolne, więc dłużej zostałem w łóżku, no i wyszło, jak wyszło. Obudził mnie dopiero kolega, który zadzwonił i przekazał fantastyczne wieści.

Bogusław Kaczmarek, jeden z asystentów selekcjonera Leo Beenhakkera powiedział, że znalazł się pan w grupie piłkarzy, którzy za pięć lat powinni decydować o sile naszej reprezentacji.
To odległa przyszłość, choć myślę o kadrze i chciałbym w niej zadebiutować wcześniej niż w 2012 roku. Znam trenera bramkarzy w kadrze, Andrzeja Dawidziuka i on doskonale wie, co potrafię. Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, pewnie dostanę powołanie. Na razie skupiam się na mistrzostwach świata do lat 20 w Kanadzie. W czerwcu jedziemy tam z polską reprezentacją. Ale tak, zgadza się ? marzy mi się występ w tych mistrzostwach!

Eksperci nie dają nam tam dużych szans.
USA i Japonia są w naszym zasięgu i możemy z nimi powalczyć o wyjście z grupy. A Brazylia? Wiadomo, co oni potrafią zrobić z piłką i oby nie zlali nas za mocno. Przeciwstawimy im dyscyplinę taktyczną i siłę, bo tak potrafimy grać. W zespole jest rewelacyjna atmosfera, trzymamy się na boisku i poza nim. Właśnie dzwonił do mnie trener Michał Globisz i kazał załatwiać już kanadyjską wizę. No więc czeka mnie wycieczka do Londynu i wydatek 200 dolarów na wizę. Mam nadzieję, że PZPN odda mi te pieniądze (śmiech).

Finansowo jest tak źle?

Nie, oczywiście żartuję. Choć mam sporo wydatków, niedawno kupiłem dom pod Southampton. Było mnóstwo papierkowej roboty. Wziąłem pożyczkę, ale wreszcie
spełniłem jedno ze swoich marzeń. Naszych marzeń.

Naszych, czyli...
Moich i Inez. Jesteśmy ze sobą ponad półtora roku.

Inez to hiszpańskie imię.
Zgadza się, ale moja Inez jest Polką. Pochodzimy z tego samego miasta, Elbląga. Teraz jesteśmy zaręczeni. Inez nie była za mną od początku w
Anglii, bo musiała skończyć studia prawnicze w Elblągu. Od września zaczyna naukę w college'u w Southampton, jednym z najbardziej prestiżowych w całej
Anglii. A za dwa lata marzy nam się huczne wesele w nowym domu. Na razie zbieramy pieniądze. Później pomyślimy o dzieciach.

A plany sportowe?
Awans z Southampton do Premiership. Jest presja, i to spora, bo nikt nie ukrywa, że jeśli nie awansujemy, klub może znaleźć się w małych tarapatach finansowych. Rok temu wydał dwa miliony funtów na rozbudowę ośrodka treningowego Machwood. Zostały nam dwa mecze i musimy je wygrać, żeby zakwalifikować się do fazy play-off. Kibice również chcą awansu. Na sobotni mecz z Leeds United bilety rozeszły się w dwa dni. Zainteresowanie było tak duże, że klub zabrał nawet te wejściówki, które zwykle przysługują piłkarzom.

Jeśli nie uda się awansować w tym sezonie, może zgłosi się klub zPremiership. Jest pan w świetnej formie, po meczu z Wolverhampton, w którym
obronił pan karnego, trafił pan do jedenastki kolejki.

Mam jeszcze trzyletni kontrakt z Southampton i oczywiście chciałbym zagrać w Premiership, ale z moim klubem. Dlatego na razie nigdzie się nie wybieram. Poza tym dopiero co wróciłem po ciężkiej kontuzji.

No właśnie. Kilka miesięcy temu słuch po Bartuszu Białkowskim zaginął.
Po operacji wiązadeł krzyżowych nie dotknąłem piłki przez osiem miesięcy. Byłem podłamany, wspierała mnie rodzina i Inez. Niedawno zagrałem w oficjalnym meczu po ponad rocznej przerwie. To szmat czasu. Początkowo miałem wystąpić tylko w trzech spotkaniach Southamptonu, bo tyle pauzował po czerwonej kartce pierwszy bramkarz Kelvinem Davisem, ale poszło mi na tyle dobrze, że wskoczyłem do składu na dłużej.

Obyło się bez niezdrowych relacji z Kelvinem Davisem?
Z Kelvinem jest wszystko ok, życzylbym sobie takiej rywalizacji zawsze. Nie to co Paul Smith, z którym miałem spięcia w poprzednim sezonie. Gość miał nierówno pod sufitem. Był na mnie wściekły, bo posadziłem go na ławce. Nigdy nie podawał mi ręki. To był jego problem, ja po prostu okazałem się lepszy. Na szczęście Smith odszedł do Nottinhgam Forest. A Davis? Będzie moim sąsiadem w nowym domu. Już zaproponował, że przy ścinaniu trawnika, może przy okazji skosić i mój. Nie mam nic przeciwko.

Czy polska kolonia w Southampton, czyli ty, Grzegorz Rasiak i Marek Saganowski może się powiększyć? Ostatnio głośno o zainteresowaniu Jackiem
Bąkiem.

Czytałem o tym w gazetach, ale nie wiem, ile jest w tym prawdy. W klubie nic nie słyszałem. Może więcej wie Grzesiek Rasiak, z którym prezesi często rozmawiają. Polska kolonia w Southampton jest wielka, mieszka tu 35 nas tysięcy rodaków. Tutaj utarło się, że jeśli jest myjnia samochodowa, to pracują w niej tylko Polacy. I teraz trenerzy pytają się mnie czy Marka, kiedy umyjemy im auto. Czasem gdy idę ulicą, słyszę polski z kilku stron. Nasi rodacy założyli nawet klub piłkarski FC Poland. Mam dużo zajęć, dlatego mimo zaproszeń, nie byłem jeszcze na meczu. Za to czasem załatwiam im
bilety.

Poza boiskiem Polacy z Southampton trzymają się razem?
Często się odwiedzamy. W środę wieczorem zadzwonił do nas Grzesiek Rasiak i zaprosił na kolację. Ma piękny dom nad morzem. Marek nie mógł przyjechać, bo jego dzieci były chore. My z Inez zostaliśmy na noc, a rano z Grześkiem pojechaliśmy na trening. Zazwyczaj do naszego ośrodka treningowego zawozi mnie Inez, bo nie mam prawa jazdy.

W jaki sposób Bartosz Białkowski, piłkarz niedoceniany w Polsce, wywalczył
tak mocną pozycję w solidnym, angielskim klubie.

Też się nad tym zastanawiam (śmiech). Decyzja o wyjeździe dojrzewała we mnie od dawna. W Polsce traktowano mnie jak lokatę, na której można będzie kiedyś
zarobić pieniądze. Grałem w Górniku Zabrze. Panowie Koźmińscy, starszy i młodszy mieli mi za złe, że nie podpisałem umowy z włoskimi menadżerami. Obiecywali, że zaraz po tym trafię do Interu Mediolan i będę wypożyczony do Górnika na dwa lata. I wtedy, i teraz wydaje mi się, że to było obiecywanie gruszek na wierzbie. Przez to całe zamieszanie straciłem pół roku. Siedziałem w Elblągu i ćwiczyłem z Olimpią. Tylko treningi, żadnych meczów. Wcześniej zaufałem niewłaściwym ludziom. Wozili mnie po testach, byłem w Wigan Athletic i Glasgow Rangers, ale nic z tego nie wyszło. Teraz się cieszę, ale wtedy czułem się fatalnie.

Jak trafił pan do Sothampton?
Pojechałem na kolejne testy, tym razem do Hearts of Midlothian. Pracował tam George Burley, trenerem bramkarzy był Malcolm Webster. Spodobałem się im. Tyle, że po tygodniu nie pracowali już w tym klubie. Powiedzieli do mnie: Bartosz, niczego nie podpisuj, odezwiemy się do ciebie. No i kiedy trafili do Suthampton, słowa dotrzymali. Kilka dni później, po pół roku nic nie robienia, siadłem na ławce rezerwowych. Po kolejnych trzech tygodniach zadebiutowałem w Southampton, w meczu z Crystal Palace. Nogi się pode mną ugięły, ale wszystko poszło dobrze. Grałem w bramce do czasu meczu z Newcastle, kiedy zerwałem wiązadła.

Nosi pan spory bagaż doświadczeń, jak na 20-latka.
Już w wieku 15 lat podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt. Zgłosiła się po mnie Legia Warszawa. Wraz z rodzicami uznaliśmy jednak, że w takim wieku mogę sobie nie poradzić w tym klubie, bo kto dałby szansę małolatowi? Tak trafiłem do Górnika.

Ten klub stał się dla pana przekleństwem.
Bez przesady. W Górniku zostawiłem wielu kolegów, choć miasto nie kojarzy mi się zbyt dobrze. Kiedyś porządnie oberwałem tam po zębach, bo mieszkałem w niebezpiecznej dzielnicy, gdzie lepiej się nie pokazywać po godzinie 22. Wracałem wtedy do domu po klubowej kolacji. Spotkałem czterech chuliganów, chcieli telefonu i pieniędzy. Rzucili się na mnie. Choć na początku się broniłem, nie miałem szans. Porządnie oberwałem, ale swoje rzeczy zachowałem. Takie to miałem przygody na Śląsku.

Mnie kojarzy się pan z przygodami poznańskimi.
Wtedy stało się coś, co nie powinno. Na zgrupowaniu juniorskiej reprezentacji Polski wraz z Jarkiem Fojutem i Marcinem Siedlarzem wymknęliśmy się w nocy z hotelu i ruszyliśmy w miasto. Była bójka, no i kilka godzin spędziliśmy w areszcie. Trener Globisz wyrzucił nas z kadry na pół roku.

Czy teraz Bartosz Białkowski, bramkarz Świętych jest już święty?
Zmądrzałem. W niedzielę musiałem przylecieć do Polski na kilka godzin, bo przygotowuję się do matury. W liceum wieczorowym w Sierakowicach, malutkiej miejscowości pod Kartuzami zaliczałem semestr letni. Wciąż nie wiem, czy uda mi się napisać maturę w tym roku. Egzaminy zaczynają się 4 maja, a dwa dni później Southampton gra ostatni mecz w sezonie zasadniczym. Jeśli zachowamy szansę na awans, trener na pewno mnie nie puści. Ale jeżeli będzie to mecz o pietruszkę, wówczas raczej przyjadę. Zdaję z polskiego, angielskiego i geografii. Moja ciocia i wujek uczą tego przedmiotu w Sierakowicach i pomagają mi się przygotować.























































Reklama