Leo pojawił się na stadionie Groningen blisko dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem. Siedział spokojnie na ławce i dyskutował ze swoimi asystentami z Feyenoordu. Kibice i działacze Groningen patrzyli na Holendra zza szyby oddzielającej pomieszczenia dla VIP-ów i dziennikarzy od trybun, jakby nie dowierzali, że nasz selekcjoner wrócił na ostateczną rozgrywkę w Eredivisie. "To Beenhakker, popatrz" - poszturchiwali się.

A Leo spokojnie siedział i, w swoim zwyczaju, palił cygaro, oglądając finałowy mecz juniorów z udziałem dzieciaków z Groningen. Dziwny był to widok - Beenhakker, którego oglądaliśmy ostatnio ubranego tylko w dres reprezentacji Polski, tym razem w stroju Feyenoordu. Po chwili Holender zniknął w tunelu i wyszedł ponownie. Ubrany już w elegancki garnitur, uśmiechnięty i wyluzowany. Stanął przed kilkunastoma fotoreporterami, rozłożył ręce i powiedział: "Znów tutaj jestem, fotografujcie!"
Jego powrót był przed rozpoczęciem meczu większym wydarzeniem niż samo starcie Groningen z Feyenoordem.

Gospodarze mieli doskonale w pamięci dwa zwycięstwa, jakie odnieśli nad Feyenoordem w tym sezonie ligowym. I to w jakich rozmiarach! 3:0 i 4:0. Dlatego bez żadnego respektu ruszyli na drużynę Beenhakkera od pierwszych minut. Jakież było ich zaskoczenie, kiedy gola strzelił Romeo Castelen. To był charakterystyczny dla Beenhakkera obrazek - kibice Feyenoordu oszaleli, zaczęli walić pięściami w ścianki z pleksi otaczające ich sektor. A Holender? Odwrócił się spokojnie... plecami do murawy. Potem szybko podszedł do linii autowej i pokazywał swoim zawodnikom do złudzenia jeden gest: "piłka". Trzymajcie ją długo i przy ziemi.

To był wymarzony wynik dla gości w perspektywie rewanżu. Ale nagle plany Beenhakkera legły w gruzach. Czerwoną kartkę za brutalny faul zobaczył Jonathan de Guzman i Feyenoord od 20. minuty musiał grać w dziesiątkę. Kiedy piłkarze Beenhakkera kłócili się z sędzią i przepychali z rywalami, on wziął dwóch z nich na bok i tłumaczył, że muszą teraz się cofnąć, że na atak nie będzie już dzisiaj miejsca. Gospodarze, niesieni dopingiem 20 tysięcy fanów, znów ruszyli z impetem. Beenhakker już spokojnie nie siedział. Stał przy linii bocznej i z niepokojem patrzył na ten szturm. Myślał pewnie: "byle do przerwy". Ale nie udało się...

W doliczonym czasie gry pierwszej połowy kapitalną akcję przeprowadzili Luis Suarez i Erik Nevland. Ten drugi huknął w długi róg, piłka odbiła się od słupka, a gdy zatrzepotała w siatce, stadion Euroborg oszalał ze szczęścia.

Potem było jeszcze gorzej dla gości. Beenhakker nie usiadł nawet na moment. Stał przy linii, paląc nerwowo cygaro. Drugi gol dla Groningen, strzelony przez Dibrila Sankoha, dobił zespół naszego selekcjonera, a on mógł tylko ukryć twarz w dłoniach. Teraz Holender ma kilkadziesiąt godzin na obmyślenie taktyki przed rewanżem. Jeśli Feyenoord nie odrobi straty, Beenhakker może wracać do Polski.










Reklama