PRZEGLĄD SPORTOWY: Jest pan chory, grał z gorączką. Co się stało przed meczem?

ŁUKASZ KUBOT: Fatalna była już noc na niedzielę. Nie spałem, pociłem się, brałem aspirynę w dużych ilościach, wspomagałem się panadolem. Po konsultacji z lekarzem wycofałem się z miksta. Chciałem zaoszczędzić energię na dzisiejszy mecz, ale ostatnie godziny okazały się gorsze niż poprzednie. Powiedziano mi, że noszę w sobie bakterie. Bolą mnie głowa i stawy, mam gorączkę, pali mnie gardło. A przed meczem doszło jeszcze rozwolnienie. Nie jadłem normalnie, brakowało mi energii.

Reklama

Grypa żołądkowa?

Pani doktor stwierdziła, że coś innego. Podobno to paskudztwo może we mnie siedzieć trzy dni albo i trzy tygodnie. Szczerze mówiąc, to jadąc rano do klubu, w ogóle nie dawałem sobie szansy na występ. Jednak gdy po rozgrzewce wpadłem do szatni, powiedziałem sobie: bez względu na to, co będzie się działo, muszę wyjść na kort. Najwyżej skreczuję. Przy takiej publiczności nie pokazuję się codziennie. Inni się dziwili, co robię, ale uparłem się i nie żałuję. Było warto.

Oliver Marach martwił się o pana. Kiedy organizm jest osłabiony, zawsze łatwiej o kontuzję. Szczególnie tu, na takiej twardej nawierzchni.

Też się bałem kontuzji. Brakowało mi oddechu, nie mogłem wydobyć z siebie dźwięku w czasie wymian. To strasznie przeszkadza, zaburza rytm. Oddychałem tylko przez nos.

Reklama

>>> Czytaj też: Kubot: Na wszystko sobie zasłużyłem

p