PRZEGLĄD SPORTOWY: Wyjazd do Tajlandii zakończył się dyplomatycznym skandalem. Nie zostaliście nawet na ceremonii rozdania medali, a za drugie miejsce wam się one należały.
ZBIGNIEW LACH: Doskonale o tym wiedzieliśmy! Sam zasugerowałem trenerowi Franciszkowi Smudzie, żeby na ceremonii zamknięcia turnieju został przynajmniej dyrektor reprezentacji i kapitan drużyny. Ale "Franz" się uparł, że rozmawiał z organizatorami i nic nie jest przewidziane. Przecież siłą nie mogłem go zatrzymać, żeby został. Jeszcze tego samego dnia o godzinie 23.45 mieliśmy samolot z Bangkoku. Trener uznał, że trzeba się spieszyć. Z miejscowości, w której graliśmy z Singapurem, do Bangkoku jest 300 kilometrów. Mam świadka na to, że osobiście poprosiłem selekcjonera, żeby na miejscu został ktoś z naszej ekipy. Proszę spytać pana Serwotkę, jak było.
PS: A nikt z zarządu związku nie chciał zostać na ceremonii i odebrać w imieniu kadry tych medali?
Żebyście mieli powód do rozjechania nas walcem? Już widzę te tytuły w prasie, że piłkarze zajęli drugie miejsce, a piersi po ordery za ten wynik wyciągają leśne dziadki. Przyzwoitość wymaga, żeby trofea odbierał kapitan drużyny.
PS: Przyzwoitość też wymaga, żeby stawić się na ceremonii otwarcia turnieju. Kilka dni wcześniej nikogo na niej nie było.
Członkowie zarządu PZPN byli. Natomiast reprezentacja nie. O tym zdecydował Franciszek Smuda. Jego pytajcie, czemu drużyna Polski jako jedyna nie stawiła się?
>>> Czytaj także: Nowa polityka transferowa Lecha
p