Czas wolny od tenisa wykorzystuje pani na kurs nauki jazdy samochodem. Jak idzie?
Od razu zostałam rzucona na głęboką wodę. Nie dość, że wyjechaliśmy na miasto, to jeszcze ulice były zasypane śniegiem. Ale dobrze przeszłam próbę bojową. Teraz może mi być już tylko łatwiej. Zresztą wygląda na to, że szybko się uczę. Jazda idzie mi bardzo dobrze. Myślę sobie nawet, że śnieg był pewnym ułatwieniem, bo ruch w Krakowie był znacznie mniejszy. Dzięki temu mniej stałam w korku, a więcej jeździłam.

Instruktor na panią nie narzekał?

Nie, to bardzo miły pan, który wszystko spokojnie tłumaczy. No i jest moim kibicem. Zdenerwowałam się tylko raz, kiedy na pierwszej lekcji powiedział mi, że jedziemy prosto do centrum. A Kraków jest teraz jednym wielkim placem budowy. Wszystko rozkopane, do tego tramwaje, autobusy. Ale jak już się tam znalazłam, przejechałam kilka skrzyżowań, stres mi minął.

Jeździła już pani wcześniej samochodem?

Koleżanka pokazała mi na parkingu do czego służą pedały, jak się rusza, zmienia biegi. Zrobiłyśmy może trzy takie próby, zanim zaczęłam kurs.

Kiedy egzamin?

Dopiero po Australian Open, czyli najwcześniej w lutym. Wyjeżdżamy do Australii zaraz po świętach, do tego czasu chciałabym zaliczyć wszystkie wykłady teoretyczne i wymagane godziny jazdy. Muszę się spieszyć, bo jest tego sporo. Do tego pod koniec miesiąca całą rodziną jedziemy na Florydę, gdzie moja siostra Ula zagra swój ostatni turniej juniorski. Bardzo chciałabym zdać za pierwszym razem, ale jeszcze się tym nie stresuję. Na nerwy pewnie przyjdzie czas dopiero w dniu egzaminu, tak samo było z maturą.

Dlaczego tak bardzo spieszy się pani z tym prawem jazdy?
Bo już bardzo chcę mieć swoje auto. Być niezależną i nie czekać na taksówkę za każdym razem, gdy muszę gdzieś szybko się dostać. Jak tylko zdam egzamin, kupię sobie samochód.

Ma pani coś na oku?
Jeszcze nie, ale na pewno nie będzie to ani terenówka, ani van, lecz małe sportowe auto. Może jeszcze nie porsche, ale coś w tym rodzaju.

Wreszcie ma pani czas zadbać o swoje sprawy pozasportowe.
Dokładnie. W listopadzie i grudniu załatwiam sprawy, na które nie miałam czasu od stycznia do października. Nie trenuję teraz tak intensywnie jak w środku sezonu, ale i tak trzy razy dziennie - jeden trening ogólnorozwojowy i dwa tenisowe. Jazda zajmuje mi codziennie ok. 3 godziny. Do tego mam na głowie urządzanie mieszkania, które kupiłam jakiś czas temu. Jest już wykończone, ale w każdej wolnej chwili jeżdżę po sklepach meblowych, żeby dobrać jaką brakującą szafkę czy dodatek. Na to akurat nie narzekam, bo to duża przyjemność.

Wyprowadziła się pani od rodziców?
Mieszkanie tylko formalnie jest moje, a wprowadziliśmy się do niego razem. W naszym przypadku rozłąka nie zdałaby egzaminu, bo przecież razem trenujemy, wyjeżdżamy, musimy więc mieszkać w jednym miejscu.

A jednak czasem się rozdzielacie. Ostatnie dni spędziła pani sama z ojcem, bo Urszula z mamą pojechały na turniej do Chin.
To nic niezwykłego, w ciągu sezonu wymieniamy się tak bardzo często. Teraz radzimy sobie z tatą całkiem dobrze. Czasem zamówimy jedzenie z dostawą do domu, innym razem tata coś ugotuje.

Ile dni najdłużej zdarzyło się pani nie trenować?
Ostatnio przez cztery dni nie robiłam nic związanego z tenisem.

Jak udało się pani to przetrwać?
Nawet nie poczułam, że mi czegoś brakuje, bo to były dni przeprowadzki. Od rana do wieczora byłam na nogach i miałam tysiąc spraw do załatwienia.

Między innymi dowód osobisty?
Tak, złożyłam podanie wiosną, zaraz po 18-tych urodzinach, jak tylko wróciłam do Polski z turniejów w USA. Ale zanim odebrałam go z urzędu minęło pół roku. Właściwie mam go dopiero od miesiąca.

Już jako nastolatka sporo pani zarobiła. Jak się pani czuje jako milionerka?
Nie szastam pieniędzmi. Lubię zakupy, ale robię je z umiarem, bez ekstrawagancji. Znam wartość pieniędzy. Dobrze wiem ile mam na koncie. Sama podpisuję wszystkie rachunki i odbieram prize money na turniejach.

































Reklama