Z kim pani tak naprawdę przegrała: ze sobą, z pogodą, czy z rywalką?
Agnieszka Radwańska: Chyba jednak z rywalką. Ciężkie warunki – wiatr i upał – oczywiście miały znaczenie. Ale niedawno, na turnieju w Sydney, pogoda był jeszcze gorsza, a jednak grałam lepiej. Tu nie pokazałam wybitnej formy. Trochę zabrakło szczęścia, ale ogólnie po takim meczu nie mam powodów do zadowolenia. To nie był mój dzień.

Reklama

Zapowiadała pani, że z Kateryną Bondarenko trudno będzie grać.
Potwierdziła, że jest zawodniczką regularną, która psuje mało piłek. Jest w stanie prowadzić długie wymiany. Na każdy mecz wpływa kilka czynników, ale jej styl bardzo mi nie pasował. Nie pozwoliła mi szybko kończyć, nawet kiedy grała bezpiecznie, przez środek kortu – to nie były piłki do skończenia. Przede wszystkim dlatego przegrałam.

Dlaczego popełniła pani więcej błędów niż zwykle?
Chyba zawinił wiatr. Nie mogłam sobie z nim poradzić. Często decydował przypadek, błędy były minimalne, trafiałam tuż obok linii albo w taśmę.

Jakie wnioski płyną z tego meczu, nad czym będzie pani teraz pracować?
Trenuję cały czas tak samo, ćwiczę wszystkie uderzenia. Po takim spotkaniu naprawdę trudno coś powiedzieć. Za dużo było tych błędów.

>>>Sensacyjna porażka Radwąńskiej w I rundzie

Reklama

Jakie tak naprawdę były pani oczekiwania?
Jeśli zajmuje się miejsce w pierwszej dziesiątce, jest się wysoko rozstawionym, to człowiek spodziewa się, że wygra kilka rund. Awans do III rundy to było moje minimum.

Katerynie po tym zwycięstwie aż odebrało mowę. Jaka była pani reakcja?
Jak po każdej porażce. Ale przecież nie pójdę do łazienki się powiesić. Wiadomo, że to ja byłam faworytką, ale niespodzianki się zdarzają.

Reklama

A jaka była pani pierwsza myśl po porażce?
Żeby jak najszybciej zejść z tego kortu. I wcale nie spieszyłam się pod prysznic. Usiadłam i po prostu sobie siedziałam, nawet nie miałam siły połamać rakiety. Często po meczu jestem wściekła i tłukę nią tak długo, aż zostaną strzępy. Wszystko zależy z kim się przegra, w jaki sposób. Po tym meczu zupełnie nie było we mnie emocji.

Kiedy tenisistki z czołówki potykają się na początkowych rundach, na ogół jest to sygnał, że dzieje się coś złego.
Nie mogę powiedzieć, że coś jest nie tak. Na treningach czuję się dobrze. Kiedy forma szwankuje, wie się o tym od razu. Ale ja nie miałam z niczym problemów. Pierwszy turniej w Sydney wypadł nieźle. Spodziewałam się, że tu będzie tak samo. Nic nie wskazywało, że będzie inaczej.

Więc to raczej chwilowe potknięcie, niż poważny kryzys?
Myślę, że tak, ale na pewno pokażą to dopiero kolejne turnieje. A trzeba pamiętać, że ja muszę startować w dużych imprezach. Za każdym razem będę grać z dziewczynami z czołówki. Każdy spadek formy może prowadzić do porażek. Nie mam swobody wyboru mniejszych turniejów i gry z niżej notowanymi, kiedy nie czuję się pewnie. Zmieniono przepisy, kalendarz startów, pojawiły się nowe turnieje. Trudno powiedzieć, jak potoczy się dla mnie ten nowy sezon.

Tegoroczne Australian Open to turniej niewiadomych. Kto pani zdaniem może wygrać wśród mężczyzn?
Raz miałam trening zaraz po Rafie Nadalu. Przyszłam na kort wcześniej i udało mi się trochę popatrzeć. Po tym, co zobaczyłam wiem, że właśnie on wygra. I to bez żadnego „ale”. To jest niesamowite, ile on z siebie daje. Takie uderzenie nie mieszczą się w głowie.

A wśród kobiet wciąż stawia pani na Venus?
Teraz wydaje mi się, że jednak żadna z sióstr Williams tu nie wygra. Dementiewa też chyba nie. Bardziej prawdopodobne, że Jankovic zdobędzie tu swój pierwszy tytuł wielkoszlemowy.