Mistrz świata pokazał, że nieprzypadkowo jeździ w tym sezonie w tęczowej koszulce. Kilkanaście kilometrów przed metą na stromym podjeździe Ballan ostro zaatakował. Błyskawicznie doskoczył do niego Szmyd, a potem jeszcze czterech kolejnych kolarzy. Podczas karkołomnych zjazdów i stromych podjazdów uciekinierzy utrzymywali ok. 300-metrową przewagę nad peletonem i dojechali z nią do mety, która usytuowana była na końcu długiego zjazdu.

Reklama

Kolarze finiszowali więc w zabójczym tempie i ulewnym deszczu. Wydawało się, że zwycięży reprezentant Polski Marek Rutkiewicz, ale 300 m przed metą zaczął się oglądać i zwolnił. Wykorzystał to Ballan, który linię mety przekroczył przed Hiszpanem Moreno i Holendrem Weeningiem. Kolejne miejsca zajęli Włoch Reda, Rutkiewicz i Szmyd. Tak też wygląda od wczoraj czołówka klasyfikacji generalnej Touru.

"Pierwsze rundy były dla mnie wyjątkowo ciężkie, ale pocieszałem się myślą, że inni też nie czują się najlepiej" - przyznał Szmyd. "Wykorzystałem wyskok Ballana. Część zawodników musiała być wyraźnie zmęczona, bo nie zdołała nas dojść. W ucieczce trochę liczyłem, że któryś z moich rywali może się pogubić albo zagapić, tak się jednak nie stało. Ale źle nie jest! Nadal walczę o wygraną" - mówił zadowolony Polak.

Drugi z naszych bohaterów też był w niezłym humorze. "Na kilometr do kreski zaatakowałem, wiedziałem, że jest tam kilka ostrych zakrętów, na których mogę dużo zyskać" - opowiadał na mecie Rutkiewicz. "Cóż, dałem z siebie wszystko, reszta doszła mnie na 300 metrów przed metą. Kto wie, może gdyby ten zjazd do mety był dłuższy, to dojechałbym pierwszy?" - zastanawiał się Polak.

Ballan na mecie odgrażał się, że to nie koniec ataków z jego strony. "Jestem w dobrej formie jeszcze po Tour de France. I tak jak obiecałem, będę walczył o zwycięstwo" - zapowiedział.