Przed prokuratorami cały czas zeznaje były prezes Arki Jacek M. A lada dzień mogą do niego dołączyć kolejne osoby związane z tym klubem, bo prokuratorzy mają na oku innego działacza - jednego z byłych trenerów i piłkarza, który do niedawna grał w gdyńskiej drużynie.

Starzy kibice Arki uważają, że wszystko co złe, zaczęło się pięć lat temu, kiedy prezesem klubu został Jacek M. - bliski współpracownik prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka, radny miejski z ramienia rządzącej miastem "Samorządności". M. za wszelką cenę chciał odnieść z Arką sukces, który pomógłby mu w karierze politycznej. Niedawno postawiono mu 11 zarzutów korupcyjnych. Ludzie związani z Arką uważają, że M. tak boi się powrotu do Gdyni i spojrzenia w oczy kibicom, że poprosił o niewypuszczanie go z aresztu. Siedzi, choć wszystkie inne osoby, które poszły na współpracę z wrocławską prokuraturą, wychodziły na wolność po złożeniu zeznań.

Arka pozostała klubem bez prezesa i w zasadzie z jednym tylko działaczem, członkiem zarządu Grzegorzem Gąsiorowskim. Od niedawna do pomocy przydzielono mu Krzysztofa Sampławskiego, który zasiadał dotychczas w radzie nadzorczej klubu. W takiej atmosferze arkowcy wyszli wczoraj na pierwszy po przerwie zimowej trening. "Zabroniłem swoim piłkarzom wypowiadać się na tematy korupcji, naszej degradacji i innych tego typu rzeczach" - mówił po zajęciach trener Wojciech Stawowy. "Oni mają trenować i dobrze przygotować się do ligi. Dla mnie problem to treningi na sztucznej murawie, a nie jakieś plotki o naszej degradacji" - dodał.

"To tylko pogłoski. Żeby kogoś skazać, potrzebne są dowody. Jestem dziwnie spokojny, że nie spotka nas żadna krzywda" - powiedział II trener, Robert Jończyk. Piłkarze też są dobrej myśli, albo udają, że się nie przejmują. "Przyjechałem tu grać w pierwszej lidze i odbudować formę po nieudanej rundzie w Lechu" - stwierdził nowy nabytek Arki, napastnik Marcin Wachowicz. "Podpisałem kontrakt na trzy lata i tyle czasu chcę tu grać. Nie wierzę, że Arka może przestać istnieć" - dodał piłkarz.

Prezes M. obiecywał zimą wielkie wzmocnienia. Mieli tu trafić czołowi piłkarze ligi, z liderem strzelców Marcinem Chmiestem na czele. Skończyło się jedynie na transferach dwóch przeciętnych zawodników. Teraz w klubie oszczędzana jest każda złotówka. Większość sponsorów nie wycofała się z klubu. Niektórzy jednak, jak PZU Życie, obiecanych pieniędzy nie dali.

Klub jest wypłacalny, więc piłkarze zgodnie z zaleceniem Stawowego na nic nie narzekają. "Atmosfera w szatni jest bardzo dobra. Śmiejemy się, żartujemy i mamy olbrzymi zapał do pracy. Nikt się nie dołuje, bo przecież nikt nie będzie nas karać za nie nasze grzechy" - zapewnia obrońca Piotr Jawny.

Piłkarze są spokojni, ale reakcje na aferę korupcyjną są w Gdyni różne. Część mieszkańców nie wyobraża sobie, że ich ulubiony klub może zniknąć. Kibice Arki uchodzą bowiem za jednych z najbardziej oddanych w kraju. Część z nich ma jednak złą sławę i w mieście nie brakuje osób, które cieszą się, że chuligani w żółto-niebieskich szalikach nie będą więcej rozrabiać.

Reklama

Podobnie myślą politycy. Już wcześniej w Gdyni nie brakowało osób, które chciały zlikwidować Arkę. Była prezydent miasta, nieżyjąca już Franciszka Cegielska, w połowie lat 90. jako pierwsza chciała zlikwidować zadłużony klub. "Zamknę stadion Arki, a klucze wyrzucę do morza" - mówiła wtedy Cegielska.

W 2000 r. Arka praktycznie przestała istnieć. W miejscu jej stadionu przy ul. Ejsmonda właściciel firmy Prokom Ryszard Krauze postawił korty tenisowe. Klub został przeniesiony na obiekty Gdyńskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Tylko dlatego Krauze cały czas pomagał Arce, bo był jej największym sponsorem. Nie robił tego z miłości. W Gdyni wszyscy wiedzą, że kocha koszykówkę i tak naprawdę Arka do szczęścia nie jest mu potrzebna...