Fotografuje się pan na stoku narciarskim. Nie boi się pan szusować po śniegu na pół roku przed Euro 2008? Przecież jeden nieuważny ruch na nartach może pana wykluczyć z udziału w tej imprezie.
Wiem, że najlepiej byłoby gdybym zamknął się na cztery spusty w domu i nigdzie nie wychodził do czerwca. Wtedy ryzyko odniesienia kontuzji zmalałoby do zera. No, chyba że zawaliłby się sufit, ale w to raczej nie wierzę, mam solidnie wykończone mieszkanie. A poważnie - nie dajmy się zwariować. Lubię narty, ale nie jestem świrem, który bije rekordy prędkości zostawiając przy okazji w tyle innych. Na stoku zachowuję umiar, dlatego nigdy nie spotkało mnie nic złego. A zjeżdżam od lat, kocham to tak bardzo, że nawet gdy grałem i mieszkałem w Katarze to od czasu do czasu robiłem wypad do Europy, by oddać się swojej pasji.
Na treningach Austrii Wiedeń też nie oszczędza pan nadwątlonego kontuzjami organizmu?
Absolutnie nie. Wychodzę z założenia, że jak człowiek odstawia nogę, to zawsze w nią dostanie. Dlatego idę na całość na każdych zajęciach. Nie myślę też o ewentualnych kontuzjach. Gdybym to robił, na pewno bym coś złapał. A tak jestem zdrowy i wyluzowany.
A także zapewne zadowolony - w końcu w Euro 2008 zagramy z przeciwnikami, których pan chciał, czyli z Austrią i Niemcami.
Szczególnie marzyłem o starciu z tymi pierwszymi. Mieszkam w Wiedniu, mam wśród Austriaków wielu przyjaciół. Tym przyjemniej będę się czuł gdy ich pokonamy.
Uda się tego dokonać?
Myślę że tak. Tutejsza reprezentacja nie jest mocna. Wygrała bodaj jeden albo dwa z ostatnich trzynastu meczów. Media za bardzo w nią nie wierzą. W szatni Austrii widzę, że piłkarze też mają strach w oczach, wiedzą, że nie są wielkimi zawodnikami. Damy im radę. No, chyba że gospodarzom pomogą ściany. Grałem przeciw Korei Południowej i Niemcom i wiem jedno - drużyna, która występuje u siebie może liczyć na pomoc z każdej strony, głównie mediów, kibiców, sędziów. Co do Niemców - są do ogrania. Jeśli w meczu z nimi zaprezentujemy się tak, jak w wygranym 2:1 spotkaniu z Portugalią, to zwyciężymy ich po raz pierwszy w historii.
Rozmawiał pan ostatnio z Maciejem Żurawskim?
Tak, dwa tygodnie temu ucieliśmy sobie bardzo przyjemną pogawędkę. A dlaczego pan o to pyta
Bo żeby pokonać Niemców, musimy mieć napastnika w formie, tymczasem Żurawski nic nie strzela, inaczej niż pan.
I pewnie miałbym mu dawać rady jak pokonać kryzys? Nie no, bez przesady, myślę, że mimo swojej nieskuteczności to Maciek mógłby mi udzielić korepetycji z zakresu zachowania w polu karnym (śmiech). To byłaby fajna sprawa. Może jak zdobędę jeszcze pare bramek, to Austria skończy rozgrywki na wysokim miejscu.
Mierzycie w tytuł?
Jesteśmy za słabi, by wygrać ligę. Realnie możemy marzyć o miejscu na podium. Do uzyskania poziomu Red Bulla Salzburg brakuje nam trzech klasowych zawodników, po jednym na każdą pozycję. Ale niebawem dzieląca nas różnica może się nieco zatrzeć. Do drużyny wracają Arek Radomski oraz czeski pomocnik Stepan Vachousek.
Kilka tygodni temu zapowiedział pan, że po tym sezonie definitywnie kończy karierę. Coś zmieniło się od tamtej deklaracji?
Może tyle, że im bliżej ostatniego gwizdka, tym mniej człowiek chce go usłyszeć i coraz bardziej zatyka uszy. Ale nie oszukujmy się, po dwudziestu latach gry potrzebuję odpoczynku.
Wybierze się pan wzorem innych emerytowanych sportowców na długie, roczne wakacje?
Nie, bo po takim odpoczynku musiałbym spalić zawartość szafy, a następnie kupić nowe ubrania w rozmiarze XXL. Mam zamiar leniuchować, ale na sportowo. Czyli dużo nart, gry w kosza i hokeja, a także wizyt u znajomych. Wreszcie nacieszę się przyjaciółmi, dla których nie mam czasu. Gdy jestem w Lublinie, biegam po mieście jak wariat, a i tak nigdy nie spotkam się ze wszystkimi, z którymi chce.
Co zamierza pan robić po okresie leniuchowania?
Mam nadzieję, że wrócę do piłki. Widzę się w roli menedżera lub skauta, nie trenera. Dostałem już nawet kilka wstępnych, interesujących propozycji.
Na koniec chciałem poprosić pana o krótkie podsumowanie przygody z reprezentacją. Gra pan w niej od czternastu lat, najdłużej ze wszystkich kadrowiczów. Który selekcjoner i dlaczego zapadł panu w pamięć?
Zdecydowanie Andrzej Strejlau, u którego debiutowałem. Facet miał niespotykaną wiedzę teoretyczną i niesamowite gadane. Mógłby być politykiem, który porywa miliony. Niestety, jego kadra nie miała wyników. Do dziś się zastanawiam dlaczego. Drugim trenerem, którego zapamiętałem jest Janusz Wójcik. Dlaczego on? No bo to... "Wujo”, największy oryginał jakiego znam, po prostu.