Podczas ostatnich dwóch konkursów było gorzej. "Chcę stąd jak najszybciej wyjechać" - mówił w niedzielę wieczorem w Predazzo Adam Małysz. Nasz skoczek był załamany dwoma konkursami, w których odpadał już po pierwszej serii. Plan treningowy kadry zakładał jednak dalszy pobyt we włoskim kurorcie. I dobrze się stało, że Adam tam został.
Poranne zajęcia nasi kadrowicze zaczęli od... bitwy na śnieżki. Małysz, Krzysztof Miętus, Kamil Stoch i Marcin Bachleda zawzięcie obrzucali się "pigułami". Kiedy minął im bojowy zapał, zabrali się za lepienie bałwana, a potem zastawili pułapkę na Macieja Maciusiaka (odpowiada za narty kadrowiczów). Skoczkowie położyli śnieżną kulę nad drzwiami konteneru-szatni. Gdy Maciusiak wychodził z baraku, kula spadła mu na głowę - opisuje "Fakt".
W jeszcze lepszym nastroju Małysz był po serii skoków. Wykonał siedem prób, lądował między 125. a 132. metrem. Dużo dalej niż w weekendowych konkursach (114,5 i 11,5 m). "Wygląda to optymistycznie. Adam miał lepsze wybicie i szybował dalej. Mimo to nadal zastanawiamy się nad tym, czy powinien wystartować w kolejnym Pucharze Świata w Harrachovie. Decyzji jeszcze nie podjąłem, zdecyduję o tym we wtorek po kolejnym treningu" - tłumaczy Lepistoe.
Na treningach w Predazzo lepiej niż w zawodach skakali również inni nasi reprezentanci. "Kamil ma stabilne, dobre skoki. Krzysztof Miętus rozpoczął słabo, ale się rozkręcał. Z kolei Marcin Bachleda to mistrz treningów. Szkoda, że w zawodach tak nie skakał" - mówi "Faktowi" Zbigniew Klimowski, asystent fińskiego szkoleniowca.
We wtorek Polacy również będą trenować w Predazzo, a w środę udają się do Harrachova. Pewny wyjazdu jest na razie tylko Stoch. W Czechach zabraknie Miętusa, któremu brak doświadczenia, by mógł startować na skoczni mamuciej.