To byłby absolutny przełom. O ile bowiem zatrudnianie szkoleniowców z zagranicy, czy naturalizowanie piłkarzy jest dzisiaj rzeczą normalną, to na szczycie władz federacji w europejskich krajach stoją rodzimi prezesi. Dlaczego jednak nie być prekursorem? Skoro nasza reprezentacja tak dobrze radzi sobie pod wodzą Leo Beenhakkera, to i szef związku uporałby się z problemami toczącycmi polską piłkę do bagna.

"W Polsce jest tak jakoś dziwnie, nawet trener Beenhakker, który wprowadził nas do Euro 2008, jest ciagle atakowany przez naszych trenerów. A człowiek z zagranicy to dobry ruch, bo nie jest wplątany w żadne układy. Może podobnie byłoby w przypadku prezesa" - zastanawia się były piłkarz Olympique Marsylia Piotr Świerczewski.

"To nie jest głupi pomysł. Tyle że taki prezes, człowiek zupełnie z zewnątrz, musiałby otoczyć się grupą mądrych doradców. Wielkim plusem takiego rozwiązania byłoby to, że z pewnością nikt by go nie próbował przekupić. Skończyłoby się całe to nasze polskie <<wicie, rozumicie...>>" - przekonuje były reprezentant Polski Jan Tomaszewski.

Oczywiście taka idea nie podoba się obecnym działaczom związku. "Propozycja taka jest co najmniej nierozsądna. Nie wyobrażam sobie pracy z zagranicznym prezesem, bo w Polsce jest dużo osób, które mogłyby pełnić taką funkcję" - mówi szef Podlaskiego ZPN Witold Dawidowski. "Chyba że taki kandydat z zagranicy miałby polskie korzenie. Mimo ciągłych narzekań na obecne władze, wciąż tkwimy w skostniałym układzie" - dodaje.

Prezes Michał Listkiewicz obiecuje co roku, że to już ostatki jego rządów, ale z rzeczywistością nie ma to nic wspólnego. W Polsce nie ma kandydatów, którzy mogliby go godnie zastąpić. Roman Kosecki chciał coś zmienić w naszym futbolu, ale kiedy zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie przebić się przez rządzący układ, zrezygnował z kandydowania na prezesa. Zresztą, nie miałby specjalnie gdzie kandydować, bo wybory są ciągle przekładane. Inni wciąż mają chrapkę na fotel prezesa, dlatego - podobnie jak Dawidowski - niechętni są ludziom z zewnątrz. Ryszard Czarnecki, europoseł, który sam myśli o stanowisku prezesa PZPN mówi Faktowi: "Mogę sobie wyobrazić obcokrajowca w roli menedżera, koordynatora pewnych projektów w imieniu PZPN, ale uważam, że w naszym kraju są ludzie spoza układów. Nie należy do nich Listkiewicz. Wady takiego pomsłu również istnieją - na przykład to, że na początku pracy mógłby się nie połapać, o co w tym kraju chodzi. A gdyby to już zrobił, mógłby dostać zawału serca" - kończy Tomaszewski.