Według prokuratury bokser pobił przeciwnika tak mocno, że kwalifikowało się to do postawienia mu zarzutów. Zapewne chodzi o warszawiaka, któremu - jak podawała prasa w lipcu 2008 roku - Michalczewski miał złamać szczękę. Wtedy, "Tygrys" opowiadał na łamach "Faktu", że "mogła mu polecieć ręka".

Jednak prokuratura rejonowa w Sopocie utrzymuje, że sportowiec dał się sprowokować, a nie musiał reagować na zaczepki. Według zastępcy prokuratora rejonowego Tomasza Landowskiego zajście miało charakter "męskiej bójki po alkoholu". Dodał też, że za pobicie, Michalczewskiemu grozi nawet trzy lata więzienia. Zarzut pobicia usłyszały jeszcze dwie inne osoby - Michał B. i Tomasz W.

Bokser widzi całą sprawę inaczej. Wprawdzie przyznał, że mogły mu puścić nerwy, ale nie przyznał się do bicia agresywnych wobec niego osiłków. Mówił, że doszło do szarpaniny w lokalu, która skończyła się na ulicy, jednak - według niego - nie było regularnej bójki między nim a jakimś osiłkiem.

Sopocka prokuratura wszczęła postępowanie po zawiadomieniu, jakie złożył jeden z uczestników zajścia. Prokuratura zdecydowała się na przedstawienie zarzutów m.in. po zapoznaniu się z filmem nagranym przez świadka zdarzenia oraz po przesłuchaniu innych świadków, w tym wezwanych na miejsce policjantów.





Reklama