W 14 z 19 tegorocznych startów Vettel odniósł dziewięć zwycięstw kolejno: w GP Australii, GP Malezji, GP Turcji, GP Hiszpanii, GP Monako, GP Europy, GP Belgii, GP Włoch i przed dwoma tygodniami w GP Singapuru. Poza tym zajmował drugie miejsca w GP Chin, GP Kanady, GP Wielkiej Brytanii i GP Węgier, a tylko raz nie znalazł się na podium - był czwarty w GP Niemiec na Nuerburgringu.
Zgromadził 309 punktów, a drugi w klasyfikacji kierowców Button - 185 i tylko on ma jeszcze szanse, ale czysto teoretyczne, na wyprzedzenie Niemca. Musiałby wygrać ostatnie pięć wyścigów, co dałoby mu 125 punktów, a lider nie mógłby zdobyć w nich ani jednego punktu, bo jego przewaga to 124 "oczka". Taki scenariusz jest raczej nierealny, bo dominacja bolidów spod znaku "Czerwonego Byka" jest niekwestionowana w tym roku.
Nie dziwi więc nieco kpiący ton komentarzy niemieckiej prasy. Felietonista "Sueddeutche Zeitung" stwierdził na przykład niedawno: "Czy na pewno jest sens wstawać w niedzielę wcześnie rano, żeby oglądać wyścig na Suzuce, skoro wszystko jest już jasne? Przecież i tak wszyscy wiemy, że korki od szampanów strzelały w garażu Red Bulla już w Singapurze. Chyba nikt nie ma złudzeń, że jest jeszcze o co walczyć, przynajmniej z perspektywy kibiców niemieckich".
"Czy nie byłoby lepiej wręczyć pucharu mistrzowskiego Sebastianowi już w Singapurze? I tak pewnie już myśli raczej o zimowych wakacjach na malowniczych wyspach oraz o przygotowaniach do nowego sezonu, niż o tym, co będzie na Suzuce. Właściwie mógłby już nie startować, dając szanse na odniesienie zwycięstw kierowcom tłoczącym się za jego plecami" - wtórował mu dziennikarz "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
Faktycznie, w najbliższych pięciu wyścigach rywalizacja się będzie toczyć głównie o dwa pozostałe miejsca na podium MŚ. Punkt do Buttona traci Hiszpan Fernando Alonso z Ferrari, a trzy Australijczyk Mark Webber z Red Bull-Renault. Większy dystans, 17 pkt, dzieli już innego Brytyjczyka Lewisa Hamiltona z McLaren-Mercedes.
Raczej trudno oczekiwać, żeby uwagę niemieckich kibiców zaprzątała pogoń ich zawodników startujących w Mercedes GP - Nico Rosberga (62 pkt) i Michaela Schumachera (52) za szóstym w stawce Brazylijczykiem Felipe Massą (52). Tym bardziej, że utrzymują dość bezpieczny dystans nad kolejnymi rywalami.
Niemiecki zespół nie ma już szans na wskoczenie na podium MŚ konstruktorów, wśród których prowadzi Red Bull-Renault - 491 pkt, przed McLaren-Mercedes - 353 i Ferrari 268. Tu kwestia tytułu mistrzowskiego nie powinna się jeszcze rozstrzygnąć na Suzuce, choć jest taka możliwość.
Jeśli Red Bull-Renault zdobędzie w niedzielę o 33 punkty więcej od McLaren-Mercedes, to po raz drugi z rzędu zapewni sobie pierwsze miejsce w klasyfikacji ekip. Jednak brytyjskie bolidy i ich kierowcy wydają się zbyt mocni, żeby ponieść tak sromotną klęskę w Japonii.
Dwie ostatnie edycje wyścigu na Suzuce wygrał Vettel. Rekordzistą, z liczbą sześciu triumfów, jest Schumacher (1995, 1997, 2000-02, 2004).
Tydzień po GP Japonii kierowcy wystartują w GP Korei na torze Yeongam, później nastąpi dwutygodniowa przerwa przed pierwszą w historii GP Indii (30 października). Natomiast w następnym miesiącu odbędą się jeszcze GP Abu Zabi (13. listopada) i GP Brazylii (27 listopada).