Michał Hernes: W polskiej kadrze grał pan wspólnie z Marcinem Gortatem i Maciejem Lampem. Pamięta ich pan?
Eric Elliott: Oczywiście. Jeden i drugi zapadli mi w pamięć, bo obaj byli młodzi i niezwykle utalentowani. Dlatego też z wielkim zainteresowaniem obserwuję rozwój karier tych wspaniałych chłopaków.
Jakby więc pan porównał ich grę od tamtego czasu do teraz?
Wtedy, w 2004 r., zwłaszcza po Gortacie widać było, że jest nowy w koszykówce i ciągle się rozwija. Mimo to już wówczas imponował niesamowitym atletyzmem, grając jednocześnie naprawdę twardy basket. Zaczynał też rozwijać i pielęgnować swoje koszykarskie umiejętności. Chodzi mi o wiedzę dotyczącą tego, jak grać, i ogólnie o mentalne aspekty meczu. Pamiętam, że zawsze ciężko pracował, i uważam, że wykonał kapitalną robotę zarówno w pracy nad sobą, jak i nad swoją rolą w zespole. Coś mi mówi, że to nie koniec jego rozwoju i że w najbliższych latach dojdzie na szczyt swoich sportowych możliwości. W każdym razie życzę mu tego z całego serca.
Lampe też zrobił podobne postępy?
Przede wszystkim był w tamtym czasie bardzo młody i trochę niedojrzały. Niezależnie od wielkiego talentu wciąż musiał się uczyć wielu rzeczy, chociażby systemów, na których opiera się gra zespołowa. Teraz dojrzał także jako człowiek. Dzięki temu z biegiem lat zaczął inaczej patrzeć na pewne sprawy. Dzięki temu stał się naprawdę klasowym zawodnikiem.
Co w ogóle znaczyły dla pana występy w reprezentacji Polski przed pięciu laty?
Muszę przyznać, że była to nie tylko wspaniała okazja do tego, by reprezentować wasz kraj, ale też by po prostu pograć sobie w koszykówkę, która jest przecież moją wielką miłością. Co prawda nie odnieśliśmy wielkich sukcesów, ale każdy mecz należy uznać za przydatną lekcję. Mimo podeszłego koszykarsko wieku na pewno coś z tego wyniosłem i cieszę się, że dano mi szansę na taki rozwój.
Nie przeszkadzała panu gra w wakacje kosztem odpoczynku z rodziną?
Można odnieść wrażenie, że granie w takim terminie nie przeszkadza tylko młodym koszykarzom, ciągle odczuwającym wielką pasję i miłość do tej dyscypliny, ale przecież na dobrą sprawę dotyczy to każdego gracza bez względu na wiek. Grając przez cały sezon, wchodzi się w pewien rytm, z którego trudno potem wyjść, chociaż im człowiek starszy, tym trudniej się zregenerować po ciężkim sezonie. Sporo zależy od zdrowia danego gracza.
Wielu obcokrajowcom zdobycie paszportu ułatwia grę w ligach europejskich. Jak pan się na to zapatrywał?
Faktycznie wiele osób tak postępuję, ale mnie to nie dotyczyło, ja chciałem grać dla Polski. I jak wspominałem, przyniosło mi to mnóstwo przyjemności. Pamiętaj, że miałem wówczas 35 lat i tylko przez dwa sezony grałem jako Polak. Nie uważam więc, by pomogło mi to w zawodniczej karierze.
Jakie jest pańskie zdanie na temat Davida Logana?
Słyszałem, że wreszcie został Polakiem. Widziałem go w ubiegłym sezonie, kiedy odwiedziłem wasz kraj, i muszę przyznać, że zrobił na mnie ogromne wrażenie. W samych superlatywach wypowiadają się o nim także koszykarscy eksperci, którzy widzieli go w akcji.
To bardzo dobry prognostyk przed wrześniowymi mistrzostwami Europy, które odbędą się w Polsce.
Dokładnie, to dla was wspaniała i niepowtarzalna okazja, żeby zaistnieć w europejskiej koszykówce. Widzę, że będziecie mieli szeroki skład i dobrych trenerów, więc spodziewam się, że możecie naprawdę wiele osiągnąć. Trzymam za was kciuki.
Sporo osób spodziewa się, że wyciągnie to polską koszykówkę z kryzysu.
Ale o jakim kryzysie mowa? Kiedy grałem w waszej lidze, nie widziałem żadnych jego oznak. Rzecz jasna zawsze znajdą się kluby, które mają problemy finansowe, ale tak czy owak uważam polską ligę za ekscytującą i wyrównaną.
Chodzi o to, że przez lata marginalizowano w niej rolę Polaków, a dodatkowo wciąż nie udało się przywrócić do PLK koszykarskiego Śląska. Dalej nie zmienił pan zdania?
Ze Śląskiem to faktycznie przykre, niewytłumaczalne i dość niepokojące zjawisko. Mówiąc szczerze, nie potrafię zrozumieć, czemu drugi rok z rzędu go zabraknie, ale takie jest życie. Doszły mnie słuchy, że pojawiły się osoby robiące wszystko, by go reaktywować. Jeśli się nie mylę, to wiele zależy od wsparcia miasta. Cóż, dla mnie trudno sobie wyobrazić ligę bez Wrocławia, ale na razie trzeba nauczyć się z tym żyć. Nie zmienia to faktu, że moim zdaniem Wrocław to stolica polskiego basketu, i nic tego nie zmieni.
Widzę, że ma pan spory sentyment do polskiej koszykówki. Czy to oznacza, że pojawi się pan na Eurobaskecie?
Bardzo bym chciał i nie ukrywam, że robię w tej chwili wszystko, by tak właśnie się stało. Jeśli mi się uda, to będę z tego powodu bardzo szczęśliwy.