Sytuacja Clippers była bardzo trudna - na pięć sekund przed zakończeniem spotkania przegrywali 101:102, a występujący w ekipie gospodarzy CJ McCollum miał do wykonania dwa rzuty osobiste. Wykorzystał tylko jeden z nich. Szansy na odwrócenie losów pojedynku nie zmarnowali rywale.

Reklama

"Spojrzałem na Al-Farouqa Aminu i jeszcze kogoś innego z rywali - zawahali się i dlatego zdecydowałem się na ten rzut. To był nasz pierwszy prawdziwy test w tym sezonie i zdaliśmy go dzięki agresywnej grze. Taki rodzaj spotkań doda nam pewności siebie na przyszłość" - podsumował Griffin, który w całym spotkaniu zanotował 25 punktów, osiem zbiórek i pięć asyst.

Mimo że latem z ekipy z "Miasta Aniołów" odszedł Chris Paul to drużyna notuje jeden z lepszych początków sezonu w historii. Jak na razie ma na koncie cztery zwycięstwa i wraz San Antonio Spurs są jedynymi niepokonanymi zespołami w lidze. W czwartek pięciu zawodników Clippers zanotowało dwucyfrową zdobycz punktową.

Reklama

Po stronie gospodarzy najlepiej spisał się Damian Lillard, który tak jak Griffin, zdobył 25 pkt.

Pierwszego zwycięstwa w sezonie doczekali się kibice Chicago Bulls. Ich ulubieńcy pokonali we własnej hali Atlanta Hawks 91:86. Ważną postacią w zespole gospodarzy był pierwszoroczniak Lauri Markkanen. Fin rzucił 14 pkt i miał 12 zbiórek. David Nwaba dołożył 15 pkt, a Robin Lopez o jeden więcej. Rywalom nie pomogły 23 "oczka" Marco Belinellego.

Reklama

Sentymentalną podróż zaliczył DeMarcus Cousins, który wraz z New Orleans Pelicans pojechał na mecz na teren Sacramento Kings. W tym zespole występował przez siedem lat, ale w czwartek część kibiców powitała go owacją, a reszta buczeniem. On sam nie miał litości dla dawnej drużyny - zanotował aż 41 pkt i 23 zbiórki, prowadząc swoją obecną ekipę do zwycięstwa 114:106.

Emocji nie zabrakło w Memphis, gdzie Grizzlies zmierzyli się z Dallas Mavericks. W środę w meczu tych drużyn w Dallas gospodarze wygrali 103:94. Dzień później co prawda w pewnym momencie odrobili nawet 20-punktową stratę, ale końcówka należała do miejscowych, którzy zwyciężyli 96:91. Duża w tym zasługa Mike'a Conleya, który dziewięć ze swoich 22 pkt zdobył w czwartej kwarcie. Jego klubowy kolega Marc Gasol dołożył 25 pkt i miał 13 zbiórek.