Majewski pchnął kulę na odległość 21,19. Minimum kwalifikacyjne wynosiło 20,30.
"Spokojnie. To dopiero eliminacje, o których trzeba jak najszybciej zapomnieć. Finał to jest całkiem inny konkurs. Jestem zadowolony, mimo że to nie było idealne pchnięcie. Ale chodziło o to, by pokazać rywalom, że jestem mocny" - mówił Majewski.
Majewski nie ukrywa, że ma już w głowie scenariusz wieczornej rywalizacji. "Nie ma co kombinować. W pierwszej próbie trzeba bardzo daleko pchnąć i wtedy można spokojnie przystępować do dalszej części konkursu. Po eliminacjach widzę, że wszystko będzie dobrze. Przyjechałem tu po złoto i właśnie o nie tutaj walczę" - podkreślił.
Najgroźniejsi, według podopiecznego Henryka Olszewskiego, pozostają Amerykanie. Mistrz świata z Osaki Reese Hoffa niespodziewanie nie osiągnął kwalifikacyjnej odległości - 20,30, ale wynik 20,23 wystarczył, by znaleźć się w dwunastce.
"Jestem przekonany o tym, że po południu będzie w formie. Liczyć będzie się też Adam Nelson. Dobrze wygląda także Niemiec Ralf Bartels. Pamiętajmy jednak, że eliminacje to nie konkurs" - powiedział.
Budzik w pokoju Majewskiego zadzwonił już o 5.30 rano, jednak "to wcale nie tak wcześnie. W Pekinie było znacznie gorzej" - przypomniał. Teraz przed nim kilka godzin spokoju. "Będę leżał i odpoczywał, bo tak przecież trzeba. Poza tym? Na pewno jakiś obiad, bo finał dopiero o 20.15, więc przydałoby się coś zjeść".