Jakie jest pana największe zmartwienie jako prezesa Polskiego Związku Pływackiego?
Zmartwień mamy wiele. Po pierwsze dysponujemy dużo mniejszymi środki finansowymi niż jeszcze kilka lat temu - obecnie w budżecie mamy 45 proc. mniej niż w 2016 roku. Biorąc pod uwagę, że w przyszłym roku są igrzyska, to tym najlepszym zawodnikom możemy zapewnić solidne przygotowania, ale nie ma środków na szkolenie zaplecza. Druga sprawa to fakt, że nasi czołowi pływacy zbliżają się do schyłku kariery, a niestety nie widać następców podobnej klasy.

Reklama

Emocje po lipcowych mistrzostwach świata w Gwangju już opadły. Jak pan ocenia osiągnięte tam rezultaty?
Potwierdziły to, co widzimy od jakiegoś czasu. Radosław Kawęcki zajmując czwarte miejsce potwierdził przynależność do światowej czołówki. To były jedne z jego lepszych zawodów w ostatnim czasie, przede wszystkim pod względem emocjonalnym. W dwóch poprzednich wielkich imprezach – igrzyskach w Rio de Janeiro i mistrzostwach świata w Budapeszcie – w mojej ocenie nie poradził sobie ze startem właśnie emocjonalnie. Paweł Juraszek też popłynął w finale, ale sprinty mają trochę loteryjny charakter. Cieszyć może też pięć sztafet, które wywalczyły prawo startu w igrzyskach w Tokio. Niestety te mistrzostwa pokazały też to, co już powiedziałem – nie mamy następców. W dodatku kilku naszych asów atutowych pływa nieco wolniej. Przez grzeczność nazwisk nie wymienię. Powodów do huraoptymizmu przed igrzyskami zatem nie mamy, ale mimo wszystko były to lepsze zawody niż igrzyska w Rio, gdzie żaden Polak nie wystąpił w finale.

W mediach ocena tych mistrzostw była bardzo negatywna. Poprzednio nawet jednego medalu Polakom nie udało się zdobyć w MŚ w 1998 roku. W Gwangju biało-czerwoni nie ustanowili żadnego rekordu kraju, a co więcej spora część zawodników popłynęła wolniej niż w majowych mistrzostwach Polski...
Jednym z najważniejszych elementów w procesie szkolenia jest okres bezpośredniego przygotowania startowego, czyli między zawodami kwalifikacyjnymi a imprezą docelową. Skuteczność startowa rzeczywiście była słaba. Albo błędy popełnili trenerzy, albo zawodnicy nie wytrzymali presji ważnych zawodów. Jest też jeszcze jedna możliwość – dla wielu zawodników samo wypełnienie minimum jest bardzo dużym wyzwaniem i już na zawody kwalifikacyjne muszą szykować najwyższą formę.

Reklama
Reklama

- Bardzo mnie martwi i boli, że krytyka za wyniki sportowe często jest opatrzona takim tajemniczym zwrotem "wina PZP". Jakby związek był jakąś sektą. Rezultaty robią nie działacze, tylko trenerzy, którzy przygotowują zawodników, budują ich formę startową. Sam cały czas pracuję szkoleniowo i nawet za najstarszych czasów za potknięcia sportowe nie miałem pretensji do PZP, tylko raczej do siebie. Brakuje mi zrozumienia roli związku, bo nie jesteśmy od trenowania zawodników, tylko od stwarzania warunków do ich szkolenia.

Czy szkoleniowcy tych, którzy zawiedli w najważniejszej imprezie sezonu, potrafili wyjaśnić przyczyny niepowodzenia?
Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi. Zwrócę jednak uwagę na jeszcze jeden problem. W polskim pływaniu trwa ożywiona dyskusja, padają bardzo nieprzyjemne argumenty w kierunku tzw. "betonu trenerskiego" skupionego w PZP, że pracujemy według starych metod i dlatego nie ma sukcesów. Te nowe metody przypisywane są trenerom pracującym z młodszym pokoleniem pływaków. Tylko jeżeli te nowe metody są takie dobre, to dlaczego nie pojawiają się następcy obecnych gwiazd? W tegorocznych mistrzostwach Europy juniorów po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat nie zdobyliśmy żadnego medalu. To jest dla mnie jeszcze większy problem niż występ seniorów w Gwangju.

Dlaczego?
Choćby dlatego, że nikt nie naciska na obecne gwiazdy. Ci doświadczeni zawodnicy mają już jakąś świadomość swoich możliwości, w kraju czują się pewnie i jesienią wielu z nich zamiast budować dyspozycję na przyszły rok, skupiło się na startach całkowicie bądź częściowo komercyjnych, jak liga ISL, czy mistrzostwa świata wojskowych. Takie zawody treningowo moim zdaniem nie mają żadnej wartości. Kawęcki, krótko po kolejnym triumfie w mistrzostwach Europy na krótkim basenie, wyleciał na zawody do USA i nie jestem z tego zadowolony. Będziemy jednak musieli sobie z tym poradzić. Jest dorosły i ma prawo do decydowania o swojej karierze. Moim zdaniem te wszystkie rzeczy mają wpływ na to, że nie potrafimy w odpowiednim momencie pokazać najwyższej dyspozycji.

Przed igrzyskami w Tokio zasady wypełniania minimum będą inne. Zamiast jednej czy dwóch imprez kwalifikacyjnych, wymagany rezultat będzie można osiągnąć od 1 lutego prawie do końca maja. Skąd ta zmiana?
Zarząd PZP uległ sugestiom środowiska, które oczekiwało innej formy kwalifikacji. W mojej ocenie to jednak niewiele zmieni. W ostatnich 15 latach kilka razy zawody kwalifikacyjne były w innym terminie niż tradycyjnie 10 tygodni przed imprezą docelową. Zdarzyło się, że były nawet rok wcześniej. Na liczbę medali, czy finałów nie miało to jednak wpływu. W skrócie – ci co mieli pływać szybko, pływali szybko.

Jako prezes zmianę pan zaakceptował, a jak ją pan oceni z perspektywy szkoleniowca?
Słomiński-trener jest jej przeciwny. Po pierwsze zawodnicy, ubiegający się o miejsce w sztafecie, wypełniając minimum na początku lutego i tak niczego nie będą pewni. W kolejnych miesiącach inni będą bowiem mogli popłynąć lepiej. Formę więc i tak przygotują na majowe mistrzostwa Polski, które pierwotnie miały być właśnie imprezą kwalifikacyjną. Natomiast ci, dla których samo wypełnienie minimum jest wyzwaniem, będą przez trzy miesiące +gonić+ za odpowiednim rezultatem, zamiast myśleć o przygotowaniach olimpijskich. Wyznaczanie jednych zawodów jako kwalifikacyjnych było podyktowane tym, by zawodnik wykazał się umiejętnością trafienia z formą w dany dzień i odpornością psychiczną, radzeniem sobie z presją, bo na dużych zawodach pod tym względem jest jeszcze trudniej. Skoro jednak środowisko oczekiwało zmian, to spróbujmy. Chciałbym się mylić, ale wątpię, żeby akurat to miało mieć wpływ na podniesienie poziomu polskiego pływania i zaowocowało świetnymi wynikami w Tokio.

Dzięki samym sztafetom polskich pływaków w Tokio wystartuje wielu, ale samego fakt wysłania licznej kadry raczej nie będzie można postrzegać w kategoriach sukcesu...
Igrzyska są specyficznymi zawodami i zakwalifikowanie się do rodziny olimpijskiej dla wielu jest sukcesem. Sam traktuję igrzyska inaczej niż choćby mistrzostwa świata i rozumiem to, że nasze środowisko powinno być jak najliczniej reprezentowane. Najlepiej jednak byłoby, gdyby w tym gronie znalazło się kilka gwiazd, które wejdą do finałów i powalczą o medale. Wtedy to ma sens. Wysyłanie licznej reprezentacji, w której nic się nie dzieje, a w mediach raz za razem słychać o "kolejnym nieudanym starcie polskiego pływaka", to nie jest dobra reklama.