I rzeczywiście - rozmowa w gabinecie Roberta Pietryszyna nie była zbyt sympatyczna. Prezes Zagłębia zaproponował szkoleniowcowi trzymiesięczną odprawę, czyli niespełna 150 tysięcy złotych. Ten, mając podpisany kontrakt do 2009 roku, powiedział, że nie interesuje go taka propozycja. Wówczas Pietryszyn wyjął przygotowane wcześniej pismo i stwierdził: "W takim razie rozwiążemy kontrakt dyscyplinarnie".
"Ale tak naprawdę nie ma mowy o zwolnieniu dyscyplinarnym, bo trener Michniewicz prowadzi działalność gospodarczą" - tłumaczy Pietryszyn. Pretekstem była zeszłotygodniowa prowokacja „Super Expressu”. Mieszkająca w USA dziennikarka tej gazety wraz ze Stanisławem Terleckim wprowadzili Michniewicza w błąd. Ona podawała się za asystentkę prezesa Los Angeles Galaxy Alexi Lalasa, on za jego dobrego znajomego. Roztoczyli wizję pracy w Kalifornii i szkoleniowiec lubinian połknął haczyk. Wedle władz Zagłębia negocjowanie z innym klubem za plecami obecnego pracodawcy jest wyjątkowo niemoralne. Czy to wystarczy, by wyrzucić Michniewicza bez płacenia odprawy zapewne zdecyduje sąd. Przecież 37-letni trener wcale nie prowadził petraktacji z innym klubem, tylko z dziennikarką i uczestniczył w pewnej - mniej lub bardziej smacznej - zabawie...
"Idąc tym tropem, dojdziemy do wniosku, że nikt z nas nie chodzi prosto, tylko chodzimy w kółko" - obrusza się Pietryszyn. "Powiem tak, zaistniał spór między klubem i trenerem i dopóki nie zostanie rozwiązany, nie będę niczego komentował".
"Poza tym wystarczy prześledzić prasę z ostatnich miesięcy. Preteksty do zwolnienia trenera Michniewicza pojawiały się przynajmniej raz w tygodniu. Ale chcę być dobrze zrozumiany. Gdyby chodziło o moją sympatię do pana Michniewicza, to on pracowałby tu sto lat. Owszem, mieliśmy jakiś czas temu nieporozumienia, ale to minęło. Ostatnio atmosfera między nami była bardzo dobra, ja go bardzo szanuję. Tylko że nie można uciec od tego, że Zagłębie przestało dobrze grać. Mamy 14 punktów straty do lidera, coś po prostu pękło. Tak się zdarza. Nawet najlepsi się czasami wypalają" - mówił.
Tak więc pretekst (naruszenie zasad kontraktu) to jedno, a prawdziwy powód - drugie. O zwolnieniu Michniewicza zdecydowały wyniki, a raczej sami piłkarze. Szkoleniowiec zaszedł za skórę najważniejszym zawodnikom w zespole - Maciejowi Iwańskiemu, Wojciechowi Łobodzińskiemu i Andrzejowi Szczypkowskiemu. Dwóch ostatnich wystawiał rzadko lub prawie w ogóle, pierwszego ściągał przed czasem. Coraz częściej mówiło się, że wielu zawodników gra przeciwko trenerowi, nie pasuje im wprowadzona dyscyplina. "Pytanie, czy znów piłkarze wygrają ze szkoleniowcem i go zwolnią, czy tym razem będzie inaczej" - można było usłyszeć w klubie jeszcze kilka tygodni temu.
Dziś wiemy, że górą są piłkarze. Po przegranym meczu z Groclinem Iwański spytał rozpaczającego z powodu wyniku Manuela Arboledę: "Czemu ryczysz? Na paliwo nie masz?" Z kolei po spotkaniu w Białymstoku ośmiu zawodników do piątej nad ranem w hotelu bawiło się w najlepsze - pili alkohol i śpiewali. Nie przestali nawet po interwencji Michniewicza. Prawdopodobnie wiedzieli już, że od poniedziałku ich szkoleniowcem będzie kto inny. Robert Pietryszyn został poinformowany o zdarzeniu i zapewnia, że wyciągnie dyscyplinarne konsekwencje. "Jeden z uczestników tego incydentu przestanie być naszym piłkarzem za miesiąć" - mówi. Ma na myśli reprezentanta Litwy Vitasa Alunderisa. Karę finansową może dostać między innymi Łobodziński.
Poza tym zawodnicy, którzy w ostatnich tygodniach nie chcieli umierać za Lubin (jak mówił sam Pietryszyn), raczej nie ucierpią. Wprawdzie jeszcze niedawno prezes Zagłębia mówił, że posada trenera jest niezagrożona, a drżeć o pracę mogą piłkarze, ale wczoraj zmienił zdanie. "Nie znam klubu, którego stać na pozbycie się dwudziestu piłkarzy, a nie jednego trenera" - stwierdził.
Tymczasowo zespół poprowadzi dotychczasowy asystent Michniewicza, Rafał Ulatowski, a licencji użyczy zatrudniony w klubie Krzysztof Paluszek. Można się jednak spodziewać, że działacze Zagłębia będą chcieli zatrudnić Dana Petrescu, którego nie tak dawno nawet odwiedzali w Rumunii. Natomiast Michniewicz wczoraj pojechał do rodzinnej Gdyni.
"W czwartek wrócę, pożegnam się z zespołem, potem polecę na wczasy z rodziną. Boli mnie rozstanie z Zagłębiem, ale wie pan, co jest najważniejsze? Że na ulicy podszedł do mnie człowiek i powiedział: „Trenerze, dziękuję za wszystko, powodzenia ode mnie i od mojego syna”. Zdobyłem w tym klubie mistrzostwo Polski i tego nikt mi nie odbierze" - opowiada Michniewicz.
Więcej na razie mówić nie chce, bo każde słowo może być wykorzystane przez działaczy przeciwko niemu. Wiadomo jednak, że jest rozżalony. W ciągu roku z przeciętnym zespołem zdobył mistrzostwo i Superpuchar Polski, a mimo to nie może liczyć choćby na taką odprawę, jaką przyjął jego poprzednik Edward Klejndinst. On, mimo że w Lubinie spędził ledwie trzy miesiące, dostał 300 tysięcy złotych. Poza tym Michniewicz latem chciał odejść, bo wiedział, że zespół się wypalił. Zatrzymano go obietnicami o wielkich transferach. Niestety, niedotrzymanymi.
Następnym, który odejdzie z Zagłębia, może być należący do PiS Pietryszyn. "Przekonamy się, jak bardzo upolitycznione są spółki w Polsce. Czy liczą się kompetencje, czy przynależność partyjna" - mówi prezes Zagłębia.
Czesław Michniewicz zwolniony z Zagłębia Lubin. Uzasadnienie we wręczonym piśmie - "rażące naruszenie warunków kontraktu". "Rano czułem, że coś może się wydarzyć" - mówi DZIENNIKOWI Czesław Michniewicz.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama