Jak to jest wrócić do kadry?
Bardzo fajnie. Z reguły każde powołanie wywoływało uśmiech na mojej twarzy, teraz nie jest inaczej. Naprawdę bardzo się cieszę, że tutaj jestem.

To oznacza, że zrozumiał pan swój błąd, przynajmniej tak ostatnio stwierdził selekcjoner.
Jeśli miałem go zrozumieć, zrobiłem to od razu po tym, co się wydarzyło we Lwowie. I wcale nie potrzebowałem na to wiele czasu. Dlatego nie rozumiem, po co były te wszystkie insynuacje, że tak się nie stało.

Reklama

To był najbardziej zwariowany miesiąc w pana życiu?

Nie, dlaczego? Miałem kilka bardziej zwariowanych, dramatu nie było. Tak, jak wszystko miałem poukładane wcześniej, mam i teraz.

Wyobraża sobie pan taki scenariusz, że w meczu z Czechami siada na ławce rezerwowych, a broni Łukasz Fabiański?

Reklama

Zupełnie nad tym się nie zastanawiam. Co ma być, to będzie. Dla każdego zawodnika gra w podstawowym składzie jest najważniejsza i ja nie jestem inny. Po to się trenuje, walczy o miejsce w drużynie. A jak będzie, zobaczymy w sobotę.

Ale pogodzi się pan z taką rolą? Na początku poprzednich eliminacji był pan rezerwowym.

Reklama

Ja lubię bronić, więc w takim przypadku, na pewno trudno będzie mi się z tym pogodzić. Oczywiście jeśli zajdzie taka potrzeba. Zobaczymy.

Dopuszcza pan taką ewentualność?

Nie. Na razie nie. Ale, jak to w życiu, wszystko może się wydarzyć.

Pan, Łukasz Fabiański, Wojciech Kowalewski, Łukasz Załuska, wyszliście spod ręki trenera Krzysztofa Dowhania. A przecież jest w słowackiej kadrze jeszcze Jan Mucha, kolejny jego podopieczny.

To jest fantastyczne, trenerowi należą się duże słowa uznania. Ja jestem mu ogromnie wdzięczny, że ze mną wytrzymał, że zrobił ze mnie bramkarza. A przy okazji i człowieka.

Ponoć takiego lenia, jak pan, nigdy nie miał.

(śmiech) Jeden jest od biegania, inny od ciekawszych rzeczy. To kwestia sytuacji.

Zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że w czasie tego miesiąca od meczu we Lwowie przytrafiło się panu załamanie formy?

Niezupełnie. Przecież to była kwestia jednego meczu, który nie za bardzo mi wyszedł. Spotkałem się z opiniami, że było to konsekwencją tego wszystkiego, co wokół mojej osoby działo się w ostatnich tygodniach. Nie jest to jednak prawdą. Przecież każdemu zawodnikowi może przytrafić się słabsze spotkanie. Ale nie może ono przekreślać całego dorobku.

Tyle, że panu akurat przytrafiło się to w bardzo prestiżowym meczu – w derbach Glasgow.

To też zdarza się najlepszym piłkarzom na świecie, a ja przecież nie jestem najlepszy. Co mogę więcej powiedzieć? Takie jest życie. Nie ma co rozpamiętywać, głowa do góry i gramy dalej. Owszem, fakt, iż stało się to w meczu z Rangersami spowodował, że trudniej było mi to przełknąć, ale też nie ma sensu doszukiwać się w tym wszystkim jakichś podtekstów. Stało się, trudno.

Po ostatnich pana występach widać, że wszystko wróciło do normy. Rozegrał pan dobry mecz przeciwko Villarreal, obronił rzut karny w meczu z Hamiltonem.

Zapewniam, że moja dyspozycja w ostatnich tygodniach była taka sama, jak wcześniej. A obroniony karny? Zawsze jest to kwestią szczęścia.

Obserwując was można odnieść wrażenie, że przyjechaliście na to zgrupowanie jacyś tacy smutni.

Tak? Może jest to związane z tym, że te najbliższe mecze są dla nas bardzo ważne. Zapewniam, że to nie smutek. Raczej koncentracja. Wiemy co nas czeka i jesteśmy świadomi tego, o co gramy. Jeśli ktoś doszukuje się problemu w atmosferze, jaka tutaj panuje, to jest w błędzie. Przeciwników także nie mamy zamiaru się obawiać.

Czego spodziewa się pan po meczach z Czechami i Słowacją?

Zwycięstw. Szczerze mówiąc, innego scenariusza niż sześć punktów w tych dwóch spotkaniach sobie nie wyobrażam.

To będą trudne i kluczowe dla losów tych eliminacji mecze.

Zgadza się, każdy wie, kto gra w czeskiej reprezentacji i chyba nikomu jej bliżej nie trzeba przedstawiać. Słowaków znamy trochę mniej, ale w czasie zgrupowania poznamy ich lepiej. Mecz z Czechami oczywiście jest ważny, bo jest tym najbliższym. Ale czy kluczowym? Chyba tylko na potrzeby mediów. Bo tymi najistotniejszymi mogą okazać się równie dobrze dwa ostatnie mecze. Jednak nawet w razie niepowodzenia, nie ma sensu kalkulować, nie jest to nikomu potrzebne. Zostanie sześć spotkań, niespodzianki się zdarzają, faworyci remisują, przegrywają.