Czy można wyobrazić sobie w chwili obecnej lepszego piłkarza niż Messi? Czy jakakolwiek drużyna byłaby w stanie całkowicie zneutralizować taki zespół jak Manchester United? Nie, nie i jeszcze raz nie.

Na boskim wizerunku Barcy jest jednak rysa. W momencie, w którym wokół panuje euforyczne uniesienie nad Dumą Katalonii zabrzmi to może jak bluźnierstwo, ale tak naprawdę Barcelona nie powinna wygrać Champions League, bo w ogóle nie powinna zagrać w finale! Dostała się tam wyłącznie dzięki norweskiemu sędziemu, który prowadził półfinałowe spotkanie Katalończyków z Chelsea na Stamford Bridge. Ów potomek Wikingów albo ma poważne kłopoty ze wzrokiem, albo brak mu było cywilnej odwagi, żeby w tak ważnym meczu podyktować rzut karny dla The Blues. Miał po temu powody kilkakrotnie, a jednego zagrania ręką w polu karnym nie kwestionują nawet najbardziej fanatyczni zwolennicy Barcy. Gdyby Norweg gwizdnął choć raz, byłoby po wielkiej Barcelonie. Dziewięć na dziesięć karnych kończy się golem, Chelsea miała więc 90 procent szans na podwyższenie prowadzenia na 2:0, a to oznaczałoby koniec marzeń Katalończyków.

Reklama

Jak to więc jest: czy bogami futbolu można nazwać zespół, który wczoraj grał bosko, ale wcześniej w Londynie był kompletnie bezradny i do finału załapał się "na gapę", korzystając ze skandalicznej pomyłki sędziego? Tu powinni wypowiedzieć się specjaliści od futbolowej teologii. Pewne są dwie rzeczy. Jeśli ktoś jest najbliżej piłkarskiego nieba, to jest to właśnie Barcelona. A bogowie w starciu ze zwykłymi śmiertelnikami od zawsze stali na uprzywilejowanej pozycji.