W tabeli Pogoń jest co prawda za MKS Kluczbork, ale drugie miejsce też daje awans o klasę wyżej. Na razie tylko na zaplecze ekstraklasy, ale ważniejsze jest co innego. Szczeciński klub po raz kolejny odradza się niczym mityczny Feniks z popiołów.

Dwie Pogonie

Reklama

Po raz pierwszy widmo likwidacji zajrzało Portowcom w oczy latem 2003 r. Urodzony w Polsce szwedzki biznesmen Les Gondor vel. Leszek Gondorowicz rok wcześniej przejął klub od Turka Sabriego Bekdasa. A konkretnie - udziały w spółce, w której były także stowarzyszenie MKS Pogoń oraz gmina miasto Szczecin.

Gondor chciał tego samego, co wcześniej Bekdas - terenów, na których leży stadion Pogoni. Zamiast dbać o klub, toczył wojnę o tereny z władzami miasta, a potem o wielomilionowe odszkodowania. Tymczasem Pogoń z hukiem spadła z ekstraklasy, a co gorsza nie otrzymała licencji nawet na grę w II lidze.

Od upadku postanowili ratować swój klub kibice. Na początek założyli Stowarzyszenie Pogoń Walcząca, które starało się naciskać z jednej strony na Gondora, a z drugiej na miasto w celu wymuszenia korzystnego dla klubu kompromisu. Równocześnie prowadzone były bardziej konkretne działania. Kibice utworzyli własny klub o nazwie Pogoń Szczecin Nowa i zgłosili go do rozgrywek na miejsce rezerw Pogoni. "Baliśmy się, że Pogoń w ogóle nie przystąpi do rozgrywek. Zaczęliśmy więc chodzić po urzędach, spotykać się z ludźmi. Urabialiśmy ich 8 miesięcy, ale w końcu udało się zaklepać miejsce w IV lidze" - opowiada kibic Pogoni Rafał Chlasta, który został prezesem Pogoni Nowej.

Wielka kompromitacja

Pogoń Nowa nie zagrała jednak w IV lidze, ponieważ wcześniej chęć zainwestowania w szczeciński klub wyraził kolejny biznesmen - Antoni Ptak, właściciel II-ligowej Piotrcovii. Ptak postanowił przenieść klub z do Szczecina i występować pod nazwą Pogoń. Zawarł więc umowę z MKS Pogoń, będącym w posiadaniu praw do nazwy, barw, herbu i tradycji klubu. Ze spółki wycofało się miasto, a MKS i Pogoń Nowa objęły po jednym procencie akcji.

Reklama

Kibicom nie bardzo się ten pomysł podobał, ale mając do wyboru II i IV ligę, ostatecznie opowiedzieli się za drugą. Swoje miejsce w IV lidze oddali rezerwom Pogoni Ptaka. "Prezydent Jurczyk chciał sukcesów, które przyniosłyby mu popularność, więc postawił nas pod ścianą. Podpisał umowę i powiedział: <Wy się dogadujcie>” - zdradza kulisy Chlasta.

Piotrkowska Pogoń wywalczyła awans do ekstraklasy, ale szybko okazało się, że Ptak miał bardzo dziwny pomysł na prowadzenie klubu. Do czterech Brazylijczyków ze składu, który wywalczył promocję, zaczęli dołączać coraz to nowi. W kolejnym sezonie było ich dziewięciu, a w sezonie 2006/2007 już dwudziestu pięciu! "Był wśród nich sprzedawca krawatów i roznosiciel pizzy" - opowiada Chlasta.

Na koniec zawodnicy zostali skoszarowani w ośrodku w Gutowie niedaleko Łodzi, a do Szczecina przyjeżdżali tylko na mecze. O Pogoni, jako ewenemencie na skalę światową, nakręciła reportaż jedna z zachodnich telewizji. "To przechodziło ludzkie pojęcie, groziło wielką kompromitacją. Kibice się od nas odwracali, bo przecież nasze miejsce było w Szczecinie, a nie Gutowie" - wspomina ówczesny gracz Pogoni Grzegorz Matlak, wychowanek szczecińskiego klubu.

Wychowankowie na ratunek

Ptak robił co chciał, bo w 2005 r. podwyższył kapitał i zgodnie z prawem handlowym wykupił udziały od mniejszościowych akcjonariuszy. Fani w końcu powiedzieli dość. "Wkurzyliśmy się i zgłosiliśmy Pogoń Nową do B klasy. Grali w niej głównie juniorzy wzmocnieni kilkoma doświadczonymi graczami. Matlak rzucił wszystko, bo nie chciał być w gutowskiej Pogoni i wolał grać za darmo u nas" - relacjonuje Chlasta.

"Miałem jeszcze półtoraroczny kontrakt, ale rozwiązałem go za porozumieniem stron. Z Pogonią byłem związany od urodzenia, bardzo zależało mi na tym, żeby ją odbudować" - opowiada Matlak. "Co z tego miałem? Nic, nawet własne pieniądze poświęcałem".

"Zrobiliśmy akcję marketingową, kilku znanych piłkarzy, m.in. Adam Kensy, wystąpiło w jednym czy dwóch meczach, aby okazać nam swoje poparcie" - dodaje Chlasta. "Efekt był taki, że na nasze mecze przychodziło więcej ludzi niż na Pogoń Ptaka. Miasto też nam pomagało, bo wszyscy mieli dość tego wariata".

Do Pogoni Nowej dołączył także inny wychowanek Pogoni Dariusz Adamczuk, wicemistrz olimpijski z Barcelony, który w przeszłości grał w takich klubach jak Eintracht Frankfurt, Udinese czy Glasgow Rangers. Trzy lata po zakończeniu kariery postanowił wrócić na boisko. Prosto do B klasy. "Zwiedziłem całą okolicę Szczecina i odkryłem wiele pięknych miejsc, do których normalnie bym nie trafił. Dawaliśmy dużo radości miejscowym kibicom, których przyciągały znane nazwiska" - opowiada. "Pogoń to mój klub, to normalne, że chciałem pomóc. A przecież to, co robił Ptak, wystawiało klub na pośmiewisko".

Pogoń Nowa już w pierwszym sezonie (2006/2007) awansowała do A klasy. Sukces był możliwy dzięki zaangażowaniu wielu osób. "Po rezygnacji z kontraktu byłem na bezrobociu, więc pracowałem prawie 24 godziny na dobę" - wspomina Matlak. "Będąc w B klasie, pod względem marketingowym przewyższaliśmy niektóre kluby I ligi. Zebraliśmy 150 tys. zł budżetu, młodzi zawodnicy grali za darmo, ale mieli zagwarantowany dobry sprzęt i komfort pracy. Byli dumni, że grają w Pogoni i że mogą o sobie przeczytać w gazetach".

Znów od zera

W 2007 r. „brazylijska” Pogoń spadła z ekstraklasy i stało się jasne, że to koniec obecności w Szczecinie biznesmena spod Łodzi. Ptak próbował sprzedać klub władzom miasta, ale te nie podjęły tematu. Miejsce w II lidze chcieli odkupić od niego dwaj przedsiębiorcy, Artur Kałużny i Grzegorz Smolny, jednak i do tej transakcji nie doszło. "Ptak proponował im sprzedaż bez zaglądania w księgi, a na to się nie zgodzili" - wyjaśnia Chlasta. "Na szczęście prawa do nazwy i herbu miało stowarzyszenie MKS Pogoń".

Ptak mógł więc tylko przenieść swoich zawodników do innego miasta, ale już nie jako Pogoń. Przez pewien czas rozmawiał z działaczami Stilonu Gorzów Wlkp., ale ostatecznie zaniechał tego pomysłu.

Jednak szczeciński klub ponownie znalazł się w punkcie wyjścia. Kibice niezależnie od negocjacji Kałużnego i Smolnego z władzami miasta zażądali zwrotu miejsca w IV lidze, które zostało wniesione aportem do spółki z Ptakiem. Potem porozumieli się z inwestorami. "Nauczeni doświadczeniem postawiliśmy twarde warunki. Żadnych fuzji czy kupowania ligi. Mamy połowę udziałów i po każdym awansie część oddajemy" - opowiada Chlasta. Ostatecznie w nowej spółce 51 proc. udziałów objęli nowi inwestorzy, pozostałe 49 proc. przypadło Pogoni Nowej, Matlakowi i Adamczukowi.

"Zabezpieczyliśmy się też przed tym, żeby nie pozbawiono nas naszych udziałów w taki sposób, w jaki zrobił to Ptak. W statucie pojawił się zapis, że bez zgody stu procent akcjonariuszy nie można zmienić nazwy, przenieść klubu do innego miasta ani podwyższyć kapitału. Jeśli właściciele chcieliby to zrobić, to muszą pokryć także naszą część" - dodaje wiceprezes Pogoni Nowej Robert Jacoszek.

Nowe zapisy w statucie znalazły zastosowanie już po roku istnienia spółki. W 2008 r. Zbigniew Drzymała postanowił sprzedać Dyskobolię Grodzisk Wielkopolski i złożył ofertę właścicielom Pogoni. Kibice stanowczo sprzeciwili się temu pomysłowi. "Dlaczego? Bo już raz to przerabialiśmy. Była o to wielka wojna. Gastronomicy (tak nazywa się w Szczecinie Kałużnego i Smolnego - red.) próbowali nas obejść, ale nie dali rady" - wyjaśnia Chlasta.

Do Szczecina trafiło kilku piłkarzy znanych z boisk ekstraklasy, m.in. Ferdinand Chi-Fon, Tomasz Parzy i były reprezentant Polski Paweł Skrzypek, który kiedyś wsławił się tym, że powstrzymał samego Gianfranco Zolę. "Poproszono mnie o pomoc w odbudowaniu Pogoni. Akurat kończyła mi się umowa z Flotą Świnoujście, gdzie byłem grającym trenerem, więc się zgodziłem" - wspomina Skrzypek.

W takim składzie drużyna już w pierwszym sezonie wywalczyła awans do II ligi, a w drugim - na zaplecze ekstraklasy. "Pogoń trafiła w należne jej miejsce, bowiem sportowo nigdy nie spadła poniżej I ligi" - mówi Adamczuk.

Celem ekstraklasa

W odbudowie Pogoni pomogły też władze miasta. W rozgrywkach IV ligi wpłaciły do kasy klubu 900 tys. zł, a w II lidze - 1,8 mln. "To była transakcja wiązana. Pogoń płaciła miastu za stadion, my kupowaliśmy od klubu usługi promocyjne, bo przecież Pogoń to jedna z najbardziej rozpoznawalnych szczecińskich marek. Piłkarze grali z logo miasta na koszulkach, ale nie tylko, bo uczestniczyli w różnych akcjach - m.in. w spotkaniach w domach dziecka czy honorowym krwiodawstwie" - wyjaśnia zastępca prezydenta Szczecina Tomasz Jermoliński, który osobiście był zaangażowany w pomoc klubowi. "Też jestem kibicem" - zdradza.

Na co może liczyć beniaminek I ligi? "Na pewno nie na to, że od razu awansujemy do ekstraklasy. Pamiętajmy, że teraz czekają nas mecze z poważnymi drużynami, a nie jacyś prowincjonalni rywale z Kołobrzegu i okolic" - wyjaśnia Chlasta. "A nasi główni inwestorzy to nie żadne rekiny. Prowadzą raczej drobne geszefty, nie na pierwszą ligę" - dodaje.

W rozgrywkach II ligi Pogoń dysponowała budżetem w wysokości 5 - 6 mln zł. Teraz chce mieć dwa razy tyle. W planach jest m.in. sprowadzenie byłych zawodników szczecińskiego klubu: Olgierda Moskalewicza, Macieja Stolarczyka i Michała Łabędzkiego. Miasto też pomoże. "Obecnie trwają negocjacje. Naszym celem jest awans do ekstraklasy" - deklaruje Jermoliński.

"Taki cel sobie postawiliśmy. I tylko Ptak opóźnił to wszystko o trzy lata. Ale przynajmniej zjednoczyło się środowisko kibiców, uaktywniło się miasto" - mówi Chlasta. "Jedno jest pewne. Gdyby nie Pogoń Nowa, w Szczecinie nie byłoby piłki na tym poziomie" - dodaje.

Obecnie rola kibiców w klubie jest już mniejsza. Po awansie do II ligi zgodnie z umową przekazali część swoich udziałów większościowym właścicielom - w rękach Pogoni Nowej pozostało 25 proc. akcji, a 1 proc. kibice zagwarantowali stowarzyszeniu MKS Pogoń. Po awansie do I ligi w rękach fanów jest już tylko 6 proc. akcji.

– To, że Pogoń tak szybko zagra o awans do ekstraklasy, to głównie zasługa kibiców. Przez ostatnie lata zachowywali się bardzo racjonalnie. Z reguły w takich wypadkach fani głównie protestują, wyrażają swoje niezadowolenie, a oni włączyli się w odbudowę klubu – zaznacza Jermoliński.