Jan de Zeeuw to jest największe zło tej reprezentacji. Handluje pan piłkarzami, prowadzi niejasne interesy...
Tak, tak. Takie opinie wygłaszają pewni ludzie z PZPN, bo mają w tym interes.
Jaki interes?
Są związani z jakimiś menedżerami. Chcą przeforsować swoich zawodników, wyrzucić mnie i Leo z reprezezntacji.
Nie wierzę, że walący w pana jak w bęben Jan Tomaszewski ma układ z jakimiś menedżerami piłkarskimi. To człowiek z innej bajki.
Wielka szkoda dla polskiej piłki, że taki człowiek jest cytowany przez prasę. Jednego dnia mówi, że coś jest czarne, a drugie tę samą rzecz potrafi wybielić. I ludzie tego słuchają, bo kiedyś zatrzymał Anglię. Ja nie rozumiem jak działacze PZPN i wybitni reprezentanci Polski mogą siedzieć na trybunach we Wrocławiu i cieszyć się, że coś idzie nie tak. To chore.
Menedżer Radosław Osuch publicznie oskarżył pana handel zawodnikami reprezentacji.
To jest absolutna bzdura. Ja i Leo skierowaliśmy tę sprawę do sądu. Nie mam absolutnie nic wspólnego z żadnym zawodnikiem reprezentacji.
Osuch twierdzi, że nie zawiesił pan licencji menedżerskiej...
Nie zawiesiłem, bo ja jej nie mam i nigdy nie miałem. Jedynym zawodnikiem, któremu pomagam od lat jest Jerzy Dudek i o tym wszyscy doskonale wiedzieli.
A pana rzekome powiązania z obecnym na każdym zgrupowaniu kadry Joergiem von Mattem?
Von Matt jest człowiekiem, który pracuje dla UEFA. Pracuje w Szwajcarii i od wielu lat jest odpowiedzialny za przygotowanie zgrupowań i meczów towarzyskich polskiej drużyny.
I przy okazji wywodzi się z wielkiej międzynarodowej firmy, która sprzedaje zawodników...
Może i tak, ale u nas załatwia zgrupowania i sparingi. Poza tym niech mi pan powie, przy jakich transferach ja maczam palce. Niech mi pan pokaże gdzie ostatnio transferowani byli polscy zawodnicy. Nigdzie. Jeden Dariusz Dudka poszedł do Auxerre. Wie pan co, ta cała nagonka mnie już wkur... Dajcie mi wszyscy święty spokój. Robię wszystko żeby jak najlepiej organizować. Pomagam drużynie, prasie, sponsorom, załatwiliśmy sprawę kart reprezentanta. Nikt nie może mieć do mnie pretensji o brak profesjonalizmu. Bramki nie jestem jednak w stanie strzelić, a cała moja wina to mój holenderski paszport. Mogę panu powiedzieć, że dostawałem różne nieczyste propozycje, ale nigdy z nich nie korzystałem.
Jakie propozycje?
Od menedżerów, wciskali mi wizytówki, podawali numery telefonów i nazwiska zawodników, którzy powinni trafić do kadry. Razem z Leo wrzucaliśmy to do kosza. I teraz oni plują, bo mają dobrą okazję. Leo to powiedział publicznie.
Po co wam w kadrze polscy asystenci? I tak nie mają nic do powiedzenia. Nie lepiej było wziąć całej odpowiedzialności na siebie?
Nie wiem o co panu chodzi.
Tak naprawdę drugim trenerem jest Frans Hoek. Wtajemniczeni twierdzą, że nawet pana rola jest większa niż Ulatowskiego, Mroczkowskiego czy Zamilskiego.
Hoek jest trenerem bramkarzy. On jest też odpowiedzialny za organizację stałych fragmentów gry. Frans tym administruje, ma rysunki, pokazuje zawodnikom jak ustawiają się rywale itd. Jedyne co się zmieniło od początku pracy Beenhakkera z kadrą to fakt, że Frans robi też rozgrzewkę przed meczami. A to z prostego powodu. Jak Dziekan zniknął na pewien czas z kadry, Frans przejął jego obowiązki i tak to zostało po jego powrocie. Zastał nową sytuację, z którą nie potrafił się pogodzić.
Atmosfera w kadrze i wokół niej jest marna.
Jest inna. Są inni zawodnicy. Trudno wymagać aby młody Lewandowski czy Wojtkowiak od razu czuli się pewnie i nie stali trochę z boku. Każdy szuka swojego miejsca.
Niech mi pan nie mówi, że po tym co się stało we Lwowie atmosfera jest normalna...
Wielu zawodników następnego dnia rano w ogóle nie wiedziało o co chodziło.
Prawda jest taka, że imprezowało nie tylko trzech. To pan pierwszy ich namierzył....
Były dwa etapy wydarzeń. Najpierw wieczorny. Szybko zareagowaliśmy z drugim trenerem Ulatowskim. Nad ranem przyszedł jednak do mnie dyrektor hotelu. Była chyba siódma rano. Powiedział, że jest strasznie głośno i on nie jest w stanie uciszyć towarzystwa. A ja mu mówię, że to nikt od nas, bo w tym skrzydle kadra nie ma pokoi. On jednak twierdził, że rozpoznał naszych. Prosił o pomoc.
Co było dalej?
Poszliśmy. Rzeczywiście piłkarze nie znajdowali się w swoich pokojach. Nie mam pojęcia czy wynajęli je dodatkowo, czy były zajmowane przez innych ludzi. Później dyrektor pokazał nam jeszcze inne rzeczy i wtedy o wszystkim dowiedział się Leo.
Niech pan powie wprost. Co zobaczyliście konkretnie?
Nie powiem panu wprost. Zareagowaliśmy i koniec.
Interwencja podziałała?
Tak, padły mocne słowa. Pół minuty i był spokój.
To dlaczego zrobiła się taka afera?
Też uważam, że afera to za duże słowo. Żadnej awantury nie było.
I piłkarze nie dobijali się do drzwi tłumaczki?
Kłamstwo. Nieprawdą jest też to, że Leo zebrał wszystkich zawodników i dwie godziny na nich krzyczał.
Na dziennikarzy jednak krzyczy. Pier... Wichniarek, brudne pytania... Puszczają mu nerwy.
To co innego. On doskonale wie, jaką grę niektórzy grają.
Konkretnie, kto i w jaką grę? Obrażanie dziennikarzy, którzy krytykują selekcjonera, bo od pół roku jego drużyna nie rozegrała dobrego meczu, jest zwyczajnie nie fair.
Jeżeli jest pan uczciwym dziennikarzem, to musi pan przyznać, że przez pierwsze 20 minut w meczu ze Słowenią graliśmy dobrze. Tymczasem nikt nie chce tego zauważyć.
Niech pan nie wciska kitu. Cała Polska widziała dwa beznadziejne mecze ze Słowenią i San Marino.
We Wrocławiu było trzydzieści parę stopni, w San Marino strasznie nierówne boisko. To też miało znaczenie. Trzeba zauważyć, że to jest praktycznie nowa drużyna, sześciu podstawowych dotychczas piłkarzy już nie gra. Potrzeba trochę czasu, dajcie go Beenhakkerowi.
Banici wrócą?
Tak, Leo zawsze daję drugą szansę.
Boniek nazywa pana „Janek od truskawek”. Nie irytuje to pana?
Nie, ja na Bońka mówię Rudy, albo Murzyn i on też się nie obraża. Poza tym ja wiem kim jestem. Ja jestem Janek od truskawek. Cały czas pracuję w tym biznesie.
Uprawia pan truskawki?
Mrożę i wysyłam do Holandii i do Niemiec. Polskie truskawki są jak polskie dziewczyny – najlepsze. To jest jest specjalna odmiana, mają najlepsze wybarwienie. Najszybciej pojawia się na nich pleśń. Oznacza to, że są najbardziej soczyste. Na lody i na jogurt są po prostu idealne.
Jest pan znaczącym producentem na rynku?
Teraz już nie. Euro kiepsko stoi, poza tym w Europie jakość wcale nie oznacza od razu dobrego interesu. Konkurencja jest ogromna, na przykład polskie pieczarki też mają zdecydowanie najlepszy smak, ale Polska nie daje rady rywalizować z Holandią. Tam ludzie mają wielohektarowe plantacje, wydajność jest znacznie większa. Z piłkarzami jest podobnie. W Polsce są talenty, ale brakuje im wydajności.
Czyli jest pan dość bogatym człowiekiem. Nie musi pan handlować piłkarzami?
Nie muszę i nie robię tego.