- Waldemar Sobota potwierdził wszystkie atuty, które pokazywał w pierwszej lidze. Jest szybki, a przy tym bardzo niebezpieczny w pojedynkach - mówi trener Śląska Wrocław Ryszard Tarasiewicz.

Wrocławianie sprowadzili Sobotę z MKS Kluczbork, gdzie zawodnik robił furorę od kilku lat. Za transfer nie zapłacili ani złotówki. Musieli za to przekonać piłkarza, że lepiej przyjść do Śląska niż Górnika Zabrze, który był również nim bardzo poważnie zainteresowany.

Reklama

- Pochodzę z wioski o nazwie Schodnia w województwie opolskim. Tam jest 600 mieszkańców. Od początku wiedziałem, że nie mam wyjścia: jeśli mam do czegoś dojść w życiu, to albo muszę pójść na studia, albo kopać piłkę. Do niczego innego się nie nadaję, zresztą co miałbym innego robić? Rodzice i tak nie mają gospodarstwa - opowiada nowy nabytek wrocławian.

Początkowo miał nie lada problem, bo okolice jego miejscowości to ostatnio futbolowa pustynia. Najbliższy większy klub, czyli mająca siedzibę dwa kilometry dalej Małapanew Ozimek grała na zapleczu ekstraklasy... 30 lat temu. Teraz tuła się po opłotkach. Niedaleka Odra Opole od kilku lat zmierzała ku bankructwu (obecnie w III lidze).

Sobota studiował więc germanistykę w Opolu i dopiero po przeprowadzce do MKS Kluczbork uznał, że może już zaryzykować i postawić tylko na futbol. Wtedy rzucił szkołę. Rodzice nie byli zachwyceni, ale kiedy przyszły sukcesy i awans z Kluczborkiem do I ligi, dali mu spokój.

>>> Jacek Zieliński na dywaniku u prezesa "Kolejorza"



Reklama

Debiut w ekstraklasie obserwowali ojciec, matka, dziadek i rodzeństwo. - I cała Schodnia. Podobno wszyscy się zebrali przed telewizorami - opowiada gracz.

We Wrocławiu jest na razie najbliższym sąsiadem i nieformalnym opiekunem Cristiana Diaza. Razem z Argentyńczykiem dojeżdża na treningi.

- Diazowi trudniej się zaadaptować. Ja już się przyzwyczaiłem do Wrocławia, a on nie mówi w żadnym języku poza hiszpańskim. Ale próbuje. Mieszka obok, ma słownik. Ostatnio przysłał mi sms z zapytaniem „kiedy odlatuje auto na trening" - śmieje się 23-letni skrzydłowy, Waldemar Sobota.

Trenerzy Śląska wiele obiecują sobie po Sobocie. Szkoleniowcy zwracają też uwagę na jego wysokie parametry wydolnościowe. W pierwszym sezonie po awansie wrocławian do ekstraklasy furorę w lidze robili bracia Gancarczykowie, których akcje na skrzydłach stały się znakiem firmowym zespołu. Janusz, młodszy z braci, przed sprzedażą do Polonii Warszawa, zdążył zaliczyć występ w kadrze. Sobota ma szansę pójść w ich ślady.

- Wydolność ogólna, mierzona wielkością poboru tlenu, jest u Waldka wyższa niż u Gancarczyków. Co prawda on ma taki organizm, że po maksymalnym wysiłku musi podczas meczu robić częstsze przestoje, ale pod względem potencjału fizycznego ma duże możliwości. Ma papiery na wyróżniającą się postać ligi - ocenia trener Paweł Barylski, odpowiedzialny w Śląsku za przygotowanie motoryczne.

>>> Jacek Zieliński na dywaniku u prezesa "Kolejorza"