Październik i grudzień 2012 roku - w tych miesiącach poseł łamał przepisy drogowe, przekraczając prędkość o ponad 30 km/h. Wyczyny Koseckiego uwieczniły fotoradary. Kiedy do posła dotarły pisma z Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego z informacją o wysokości mandatu, ten przesłał w odpowiedzi swoją legitymację poselską i sugestię, że mogą go... pouczyć - pisze "Fakt".

Reklama

GITD, zgodnie z procedurą, poinformował o całym zajściu marszałek Sejmu Ewę Kopacz. Sprawą zajęła się Komisja Regulaminowa i Spraw Poselskich. Ale koledzy nie zamierzali uprzykrzać życia posłowi Koseckiemu. Pierwsze posiedzenie w jego sprawie wyznaczono na 11 grudnia 2013 roku, czyli ponad rok po popełnieniu wykroczenia. A to oznaczało, że sprawa się przedawniła i nikt już posła nie może niepokoić mandatami - informuje "Fakt". Głupie prawo, ale jest i mogę z niego korzystać - mówi bezczelnie poseł Platformy Obywatelskiej.