Po półrocznym pobycie czuje się pan chyba w Arsenalu jak w domu?

Łukasz Fabiański: Czuję się dobrze, choć tak jak w domu oczywiście nie jest i gdzie bym nie był – nie będzie. Jestem zadowolony z tego, jak mi się tu żyje – odnalazłem się w Anglii dzięki pomocy ludzi zatrudnionych w klubie. Wiele zawdzięczam także rodzinie, która często mnie odwiedza.

Reklama

Jest Pan w wielkim klubie, ale gra rzadko. Bardzo boli?

Myślę o pozycji pierwszego bramkarza, ale zdaję sobie sprawę, że muszę o to miejsce rywalizować z naprawdę dobrymi golkiperami. Na razie staram się wykorzystywać te szanse, które dostaję i myślę, że wychodzi mi to nieźle. Mam dopiero 22 lata. Gdybym zbliżał się do 30 i wciąż byłbym w takiej sytuacji jak dziś, to miałbym powód do zmartwienia. Uważam jednak, że wszystko jest na dobrej drodze.

To co – z ławką w najbliższych miesiącach się Pan pogodził?

W żadnym wypadku! Nie chcę szukać żadnych wymówek. W Carling Cup staram się pokazywać, że warto na mnie stawiać.

Arsene Wenger nie wspominał jeszcze o Pańskim debiucie w Premiership?

Reklama

Jeszcze nie.

A mówiło się, że Almunia jest słaby i przeskoczenie go przez Pana w hierarchii bramkarzy to będzie pestka.

Być może prasa twierdziła tak na podstawie wcześniejszych występów Manu, kiedy nie zbierał najlepszych recenzji. Ale gdy Jens złapał kontuzję wiedziałem, że szansę dostanie Manu. Czekał na nią prawie cztery lata, należała mu się. Ludzie, ja mam dopiero 22 lata. Czego wy ode mnie chcecie?!

Deklaracji: to ja będę pierwszym!

Ale czy gadaniem ktoś kiedyś coś zmienił? Chcę być pierwszym, nie muszę wciąż o tym mówić.

Czy polska piłka w jakimkolwiek elemencie piłkarskim jest lepsza od angielskiej?

Trudne pytanie... Na pewno można tu wymienić szkolenie młodych bramkarzy – w Polsce jest ono dużo bardziej rozwinięte. Arsenal szukał od niedawna trenera dla młodych golkiperów i ostatnio taka osoba pojawiła się w klubie. Jest oczywiście szkoleniowiec pracujący z bramkarzami pierwszego zespołu, Gerry Peyton, ale ciężko mu znaleźć czas na to, by uczestniczyć jeszcze w zajęciach dzieciaków. Rozmawiałem z Peytonem i wiem, że on też coraz częściej myśli o tym, by Arsenal nie tylko kupował bramkarzy, ale i sam ich „produkował”, tak jak to robi Legia czy szkółka z Szamotuł.

Jakie błędy popełniają, jeśli chodzi o szkolenie bramkarzy, Anglicy?

Po pierwsze zaniedbuje się tu aspekt przygotowania fizycznego. Za mało ćwiczeń sprawnościowych, za mało ćwiczenia techniki. Od najmłodszych lat bramkarz trenuje tak, jak seniorzy – ćwiczy ustawienie w bramce, reakcje. A tego golkiper powinien uczyć się w starszym wieku, to w dużej mierze przychodzi wraz z regularną grą. Ciężko jest natomiast bramkarzowi bronić, jeśli nie jest sprawny i technicznie nie jest w stanie dobrze padać czy rzucać się.

A na poziomie pierwszej drużyny traci Pan coś na treningach?

Trener Peyton jest bardzo elastyczną osobą. Jeśli powiem mu, że brakuje mi grania nogami i potrzebuję takiego ćwiczenia, to dodaje je do treningu. Jeśli powiem, że potrzebuję ćwiczeń w bramce, przystaje na to. To bardzo pozytywne, że szkoleniowiec dostosowuje się do nas, przy tym dorzucając coś od siebie. Jestem tym mile zaskoczony, bo przyznam, że jadąc do Anglii obawiałem się tych bramkarskich zajęć. Myślę też, że Peyton przez swoją elastyczność wiele zyskał – ma w pakiecie wiele interesujących treningów.

Czyli to Łukasz Fabiański jest nauczycielem swojego trenera?

Nic z tych rzeczy! Po prostu podrzucam pewne pomysły czy rozwiązania, które trenerowi przydadzą się choćby podczas zajęć z Wojtkiem Szczęsnym. Ja się w Arsenalu przede wszystkim uczę, ale jest takie mądre powiedzenie, że cżłowiek uczy się przez całe życie, więc myślę, że trener też korzysta.

Nie spala się Pan psychicznie w oczekiwaniu na występ?

No tak, wychodzi na to, że gram raz na miesiąc. Nie spalam się jednak. Zawsze miałem dobrze poukładane w głowie, a tęsknotę za regularnymi występami rekompensuje mi po części gra w Pucharze Ligi. Mecz z Tottenhamem, w zasadzie derby północnego Londynu, to dla kibiców było ogromne wydarzenie. 60 tysięcy ludzi na trybunach, gwiazdy w zespole rywali. Na takie chwile warto czekać.

Wenger wystawia w pucharze młodych piłkarzy. A jak szykują się na was rywale?

W pierwszym meczu, z Newcastle, w składzie gości było dziewięciu zawodników grających na co dzień w lidze, a Tottenham, Sheffield i Blackburn zagrały w stuprocentowym pierwszym składzie. To nie są łatwe mecze, tu każdy traktuje Carling Cup prestiżowo. Są wielkie emocje.

Podoba się Panu atmosfera na angielskich trybunach?

Jest fajnie, ale dużo zależy od tego, jak potoczy się spotkanie. Jeśli na boisku jest ciekawie, są zrywy, coś się dzieje, kibicom się to udziela i reagują bardzo żywiołowo. W niektórych meczach, kiedy losy spotkania są już jasne, kibice już się tak nie emocjonują i tylko czasem coś pośpiewają. Na pewno doping jest zorganizowany inaczej niż w Polsce. Nie ma śpiewów non stop, a raczej krótkie okrzyki chwalące Bossa, pojedynczych zawodników czy klub. Zdarzają się i chwile ciszy.

W Anglii gra Pan mało, ale wywalczył sobie miejsce w kadrze. Leo Beenhakker chyba bardzo Pana polubił.

A może nie tyle polubił, co zapracowałem sobie na pozycję w reprezentacji? Nigdy mi nikt nie zarzucił, że obijam się na treningach. Myślę, że trenerzy doceniają piłkarzy, którzy walczą o swoje i profesjonalnie się prowadzą. Wiadomo, że to grą w klubie wystawiasz sobie świadectwo, dzięki któremu możesz trafić do kadry, ale gdy już do niej trafisz, możesz pokazać się z jak najlepszej strony na zgrupowaniach. Wiem, jaka jest moja rola w kadrze.

Jaka?

Muszę walczyć o to, by się w niej utrzymać.

A w jakiej widzi się Pan roli na Euro?

Może w roli widza oglądającego turniej w telewizji? (śmiech). Mówiąc poważnie – każdy chce pojechać i grać. Nie jestem wyjątkiem.