Na grudniowe konsultacje reprezentacji pojedzie do Turcji czterech piłkarzy Śląska. Pana wśród nich nie będzie. Nie było też pana w kadrze na inne mecze towarzyskie, nie mówiąc o spotkaniach eliminacji mistrzostw świata. Czuje pan żal, że Leo Beenhakker regularnie pana pomija?
Sebastian Mila: Ja u Beenhakkera już nie zagram.
Obraził się pan?
Nie. Po prostu pogodziłem się z myślą, że trener nie widzi mnie w składzie. To jego decyzja i szanuję ją. Pozostało mi tylko kibicowanie kolegom z drużyny. Antek Łukasiewicz stwierdził niedawno, że jest bardzo zdziwiony tym, że nie gram w reprezentacji. Ja się dziwię mniej. Jest tylu środkowych pomocników, że Leo ma w czym wybierać.
Nie będzie deklaracji w stylu Artura Wichniarka: „Nie gram, dopóki ten pan jest selekcjonerem?”.
Tak sprawy na pewno nie postawię. Bycie reprezentantem Polski to zaszczyt. Ale będę szczerze zdziwiony, jeśli wystąpię w jakimś meczu. Za kadencji Beenhakkera zagrałem tylko raz, w spotkaniu z Danią. Bardzo średnio mi ten mecz wyszedł, delikatnie mówiąc. Trener powiedział mi, że mam duże możliwości i... tyle. Więcej powołania nie dostałem. Szkoda, bo teraz jestem innym zawodnikiem.
Co się zmieniło?
Gram w klubie. Wtedy brakowało mi meczowego rytmu. W Austrii Wiedeń u trenera Schinkelsa nie miałem łatwego życia. Nie dość, że byłem dla niego trzydziestym zawodnikiem, to jeszcze cokolwiek robiłem, było źle. Mnie nie wolno boksować na każdym kroku. Ale oczywiście nie można też przedobrzyć i zagłaskać. Taki złoty środek umie znaleźć na przykład Tarasiewicz. Dużo ze mną rozmawia, wytyka błędy, ale potrafi docenić, jeśli coś mi się udaje.
Pogodził się pan z tym, że Śląsk nie będzie chciał pana puścić do Wisły?
A wy ciągle z tą Wisłą! Mnie naprawdę jest we Wrocławiu bardzo dobrze, a z Krakowa nie dostałem żadnej oficjalnej oferty. Skorża coś tam gdzieś powiedział, ale to nie było nic zobowiązującego. Dlatego nawet nie umiem odpowiedzieć, czy byłbym zainteresowany. Jak dostanę propozycję, będę myślał. Na pewno z punktu widzenia Wisły przeciek o tym, że mnie chcą, pojawił się w najgorszym możliwym dla krakowian momencie – akurat przed meczem ze Śląskiem. Mnie to bardzo pomogło w rozegraniu niezłego spotkania, bo poczułem poczułem się doceniony. Tak jak mówię – czasem trzeba mnie trochę pogłaskać.
>>>Śląsk ogrął Wisłę. Sędzia popsuł mecz przyjaźni
W pańskim kontrakcie jest klauzula odstępnego, opiewająca na 650 tysięcy euro. Jest pan już tyle wart?
Nie mam pojęcia. Wyznaję zasadę, że piłkarz jest wart tyle, ile ktoś chce za niego zapłacić.
Zdążył pan poznać nocne uroki Wrocławia?
Ma pan na myśli kasyna? Nie, gramy ciągle systemem środa – sobota, dlatego nie mam czasu na hazard. Z ręką na sercu mogę powiedzieć – ani razu nie byłem. Ale runda się powoli kończy, w grudniu nie jadę na reprezentację, będę miał więc trochę czasu, żeby odwiedzić wrocławskie kasyna.