Kolejny turniej odbędzie się w najbliższy weekend w Osace. Polki muszą zwyciężyć przynajmniej w dwóch z trzech meczów, by znaleźć się wśród sześciu drużyn, które wystąpią w finałowym turnieju. "W Chinach zagra pięć najlepszych zespołów oraz gospodynie" - przypomina Marek Brandt, menedżer reprezentacji. "Po trzech zwycięstwach w Hongkongu pojawiła się szansa, by po raz pierwszy nasza reprezentacja zagrała w wielkim finale. Ale do tego potrzebne są zwycięstwa w Osace. W tabeli jest taki tłok, że nawet dwie wygrane to może być mało. Cóż, trzeba będzie znów wszystko wygrać" - mówi DZIENNIKOWI Brandt.

Reklama

Menedżer podkreśla, że decydujące było pierwsze zwycięstwio, w piątek z Włoszkami (3:1). Polki uwierzyły, że stać je na wiele. Dlatego dzień później nie straciły wiary w pokonanie Chinek, mimo że przegrywały już 0:2. "Na początku moje siatkarki nie potrafiły wykonać założeń taktycznych. Ale w drugim secie zauważyłem, że zespół zaczął grać na poziomie mistrzyń olimpijskich. Wtedy jeszcze raz powiedziałem zawodniczkom co mają robić. Dziewczyny zaczęły agresywnie serwować i kontrolowały ataki chińskich siatkarek. To wystarczyło do zwycięstwa" - przyznał Bonitta.

Włoch nie oceniał indywidualnie siatkarek, ale na największe słowa uznania zasłużyła Anna Podolec. Ta niespełna 22-letnia zawodniczka jeszcze niedawno była załamana, bo czekała ją operacja kolana i długie leczenie. Gdy jednak przyjechała na zgrupowanie do Szczyrku, okazało się, że kolano nie musi być operowane. Wystarczyły odpowiednie ćwiczenia i kuracja. Teraz Podolec gra wyśmienicie.

W meczu z Chinkami zdobyła aż 31 punktów, z czego 27 w ataku i cztery blokiem. Chinki nie miały sposobu by poradzić sobie z wysoką Polką. Również skuteczne były środkowe bloku - Maria Liktoras (15 pkt.) i Eleonora Dziękiewicz (11 pkt.). Natomiast Chinki z każdą akcją były coraz bardziej bezradne, a po meczu nie kryły rozczarowania. "To pierwsza porażka z Polską, dlatego boli szczególnie" - przyznała kapitan zespołu Zhou Shuhong.

Reklama

Kilka dni temu Dorota Świeniewicz na łamach DZIENNIKA mówiła, że nasza reprezentacja potrzebuje jednego spektakularnego zwycięstwa. Po nim będzie już łatwiej.
I rzeczywiście, wygrane z potęgami - Włochami i Chinami - sprawiły, że kolejny rywal, Dominikana, nie sprawił już żadnego problemu biało-czerwonym. Wystarczyła godzina, by odnieść łatwe zwycięstwo nad zespołem, który w ubiegłym roku pokonał Polskę podczas Grand Prix w Bydgoszczy.

"Jestem świadom tego, że w grze polskiego zespołu wciąż jest do poprawienia kilka różnych elementów" - mówił Bonitta. "Ale teraz naszym celem jest awans do finałów Grand Prix. Po tych rozgrywkach skoncentrujemy swoją uwagę na mistrzostwach Europy w Belgii, a potem mam nadzieję, że zakwalifikujemy się do igrzysk olimpijskich w 2008 roku" - twierdzi trener.

Włoch został zatrudniony w Polsce, by doprowadzić polską reprezentację do startu w igrzyskach w Pekinie. Bonitta uważa jednak, że po drodze do tego celu powinien zdobyć jak najwięcej. Mimo że zaczął od przegranych trzech meczów w Rzeszowie w pierwszym Grand Prix, nie stracił wiary. Jego zespół odrobił straty w Hongkongu i walczy o awans do finałów mimo, że nadal droga ku temu daleka. Głośno mówi, że zamierza zdobyć medal mistrzostw Europy i wywalczyć olimpijski awans.

Widać, że polskie siatkarki ufają Bonitcie. Wszystkie są chętne do ciężkiej pracy i szybko się uczą. Świadczą o tym nie tylko ostatnie zwycięstwa, ale również styl gry. Widać nowe kombinacje, umiejętność zmiany tempa gry, gdy to konieczne. Polki nauczyły się też szybko wygrywać z przeciętnymi rywalkami (Dominikana), a jeszcze nie tak dawno, bo jesienią ubiegłego roku, traciły sety z takimi słabeuszami jak Kenia. "Jeszcze za wcześnie na to, by mówić, że rodzi się wielka drużyna, ale pod okiem Bonitty siatkarki z pewnością sprawią kibicom wiele radości. Dziewczyny chcą pracować i widać tego efekty" - dodaje Marek Brandt.