Justyna Kowalczyk napisała na swojej stronie internetowej:

"Te dziesięć dni było dla mnie bardzo trudnych. Bardzo się cieszę, że jestem już na mecie na Alpe Cermis, a w ciągu następnych dni będą mogła odpocząć. Różne były moje emocje w czasie tej imprezy. Przede wszystkim zapamiętam to, że byłam zającem i tak się będę nazywać. To był trudne uciekać cały czas, czy podczas długich biegów przewodzić stawce. To nie jest coś, w czym czuję się dobrze.

Reklama

- Miałam swój plan na ten bieg. Chciałam szybko wystartować, a w połowie podbiegu, gdy będę mieć już informacje o tym co się dzieje i jak jest moja przewaga, to wówczas zacząć odpuszczać. Tak się to mniej więcej udało zrobić. Wiedziałam, że Therese (Johaug - PAP) jest około dwóch minut za mną, więc gdybym tylko nie usiadła nie było możliwości by mnie dogoniła. Ten etap jest dopasowany do jej charakteru, budowy ciała i stylu biegania. Bardziej zaskoczył mnie jej sobotni dobry występ. To jednak potwierdza tylko fakt, że tak jak reszta Norweżek będzie bardzo mocna w następnej części sezonu.

- Zasadnicza różnica między tym rokiem, a poprzednim jest taka, że wtedy byłam dużą faworytką, ale gdybym nie wygrała, to nic strasznego by się nie stało. A teraz byłam główną, jedyną i niepodważalną faworytką i jakbym nie wygrała, to byłoby coś strasznego. Nie jest łatwo biegać z taką presją, szczególnie gdy nie jest to jeden bieg, a cały cykl. Cieszę się, że tak się to wszystko dobrze skończyło".