Wracający do normalnych treningów po kontuzji kolana zawodnik skakał w hali z ważącą 50 kilogramów sztangą na plecach - pisze "Fakt". Na skoczku nie zrobiło to większego wrażenia. Bez problemu wykonał dwie składające się z pięciu odbić serie ćwiczenia. Wcześniej robił to samo z samym, ważącym 10 kg gryfem oraz z obciążeniem wynoszącym 30 kg.
W ostatniej fazie zadania sztangę na ramiona zakładali mu drugi trener Robert Mateja i serwismen Maciej Maciusiak. Ale to tylko dlatego, że Adam nie chce ryzykować przeciążenia osłabionego nieco lewego kolana, które ucierpiało w upadku na skoczni w Zakopanem. "Normalnie zarzucam ją i wstaję samodzielnie" - mówi. Odrobinę lżejsze były też same ćwiczenia. Zazwyczaj Małysz wykonuje po trzy serie podskoków z dodatkowym ciężarem na plecach.
Nadrabiający zaległości treningowe podwójny wicemistrz olimpijski z Vancouver dźwiga 50 kg czyli niewiele mniej niż waży on sam, lecz byłby w stanie podnieść dużo, dużo więcej. Aż trudno wyobrazić sobie, jak potężna siła drzemie w niepozornie wyglądających nogach skoczków.
Potwierdza to Małysz opowiadając starą historię z Bischofshofen. "Trenowaliśmy w siłowni gdzie ćwiczyli też miejscowi <pakerzy>. Nogami wyciskali na maszynie 160 kg. My założyliśmy maksymalne obciążenie, 240 kg, a do tego na ciężarach stanęli nasz ówczesny trener Heinz Kuttin i jeszcze jedna osoba. I bez problemów wycisnąłem cały ten ładunek. A obserwującym nas Austriakom z wrażenia opadły kopary" - wspomina Adam, któremu przerwa między zawodami w Willingen, a Klingenthal upłynęła na podróży i treningach w hali.
Oprócz przeprowadzonych w poniedziałek wieczorem ćwiczeń siłowych Małysz grał w siatkówkę, rewanżując się Kamilowi Stochowi za porażki na skoczni. Po zaciętym meczu drużyna z najbardziej doświadczonym polskim skoczkiem w składzie ograła zespół Stocha 3:0.