"Przed serią próbną miałem wielkie problemy żołądkowe. Nie wiem co się stało. Niby wszyscy jedli to samo ale tylko ja źle się czułem. Już w hotelu mnie przeczyściło, tu na skoczni też. Wziąłem od razu dwie tabletki i przed pierwszym skokiem w zawodach odpuściło. Ale jeszcze jestem trochę osłabiony" - zdradził Małysz. Mimo tych kłopotów nasz reprezentant poradził sobie znakomicie. Po pierwszej serii był czwarty, z minimalną stratą do Andreasa Koflera. Podium było w zasięgu Polaka.

Reklama

Niestety, tuż przed jego skokiem w finale warunki mocno się zmieniły. Czerwona kropka pokazująca obok zeskoku gdzie trzeba wylądować by objąć prowadzenie przesunęła się z okolic 200 metra na 190. Małysz nie doleciał jednak nawet tam.

Wyciągnął 184,5. za chwilę okazało się dlaczego. Leciał z najmocniejszym w całych zawodach wiatrem w plecy (-1,75 m/s) i dostał rekordowe 19,9 punktów rekompensaty. Ale na zrównoważenie strat w odległości to nie wystarczyło. "10, 11 punktów bonusowych to już jest problem z odległością. A co dopiero tyle! I to jeszcze na mamucie. Dodatkowo robi to straszną różnicę" - denerwował się Adam.

"Jestem bardzo rozczarowany. Skok był dobry. Wyszedłem w powietrze nawet wyżej niż w pierwszej serii, ale nic mnie nie trzymało. Leciałem w takiej pustce" - opowiadał.

Zawody w Oberstdorfie nie były pierwszymi w tym sezonie, gdzie nasz skoczek skakał w fatalnych warunkach. Wcześniej już kilka razy trafiał mu się najmocniejszy według pomiarów wiatr w plecy. "Co robić? Chyba mnie Milan Tepes nie lubi. Raz dał mi skoczyć w Zakopanem w lepszych warunkach to wygrałem, a teraz znów mnie kosi. Pocieszam się, że ogólnie moje skoki były dobre. Dużo lepsze niż w Willingen i Klingenthal. Zabrakło tylko szczęścia" - stwierdził Małysz.

Reklama

O wiele lepszy nastrój miał Kamil Stoch, który po kilku sezonach prób wreszcie przekroczył w Oberstdorfie granicę 200 metrów. W drugiej serii sobotnich zawodów poszybował 207,5 m.

"Udało mi się odczarować tutejszego mamuta. Ale warunki były bardzo trudne. W pierwszej serii wyszedł mi super-skok, ale nie było z czego polecieć. Lekki wiatr w plecy na całej długości obiektu sprawia, że nie ma szans na dobrą odległość. A jeśli tylko na dole ucichnie, od razu się odlatuje" - analizował Kamil, któremu udany lot dodał sporo energii. "Za mną intensywny tydzień, ale po tym ostatnim skoku czuję się super" - powiedział.

>>> Czytaj także: Nikt nie chciał pomóc Kubicy