Niektórzy skoczkowie odczucia związane z lotami narciarskimi porównują do seksu. Długi, trwający nawet 8 sekund lot potrafi dać mnóstwo satysfakcji.
"Taka sytuacja jest bardzo przyjemna, lecz ja do seksu bym tego nie porównał. Skłaniam się do innych określeń. To emocje związane z prawdziwym lotem, swobodą, niesamowitą adrenaliną. Przy takich odległościach długo unoszę się w powietrzu, rzeczywiście lecę. Napięcie mięśni trwa dłużej niż zwykle, ale nie czuje się zmęczenia. Wszystko rekompensuje ten lot, kiedy czujesz opływające ciało powietrze..." - opowiada "Faktowi" Małysz.
Nawet dla tak doświadczonego zawodnika jak czterokrotny mistrz świata pobicie rekordu życiowego to wydarzenie szczególne.
"Poszliśmy po zawodach na piwo. Jeden z naszych serwismenów, Grzesiu Sobczyk, miał urodziny i zaprosił nas na pizzę. A ja postawiłem piwo chłopakom" - zdradził Adam, do którego należał również poprzedni rekord kraju. Wynosił on 225 metrów, ale został ustanowiony aż 8 lat temu.
"Trochę się naczekałem, żeby go pobić" - śmieje się Małysz. "Wiedziałem, że nie będzie mi łatwo poprawić to osiągnięcie. Poza tym nie ma wielu skoczni, gdzie można to zrobić. Okazja zdarza się tylko kilka razy w sezonie. W Vikersund polowałem na ten rekord od początku weekendu. W niedzielę wreszcie nie skrócono mi rozbiegu, jak działo się wcześniej. Widząc tę czerwoną linię oznaczającą 225 metrów pomyślałem sobie: tym razem już muszę ją przelecieć. I udało się. To bardzo fajne uczucie. Trzeba też podkreślić, że skocznia była świetnie przygotowana. Zeskok był idealny. Ani nie drgnął przy lądowaniu, inni mogą pozazdrościć tak równej nawierzchni. I to na tak wielkim obiekcie! Jestem zadowolony z tego, że tu byłem. Niech żałują ci, którzy nie przyjechali. Doświadczyłem fajnych przeżyć, przyjemnie mi się skakało" - ocenił Adam, który od środy zaczyna przygotowania do zaczynających się w przyszłym tygodniu mistrzostw świata.