Przed tym sezonem i w moim kierunku padło pytanie od zagranicznej federacji. Nie zaproponowano mi dużych pieniędzy. Zaproponowano mi bardzo, bardzo duże pieniądze. Działacze, którzy proponują takie kwoty, wymagają wyniku natychmiast. Odpowiedziałem, że do igrzysk w Soczi zostały dwa lata i niczego nie mogę zagwarantować, bo w ten sposób nie można pracować. Żeby doprowadzić zawodnika na szczyt, trzeba pięciu-sześciu lat. Dwa lata to za mało, dlatego grzecznie podziękowałem. Nie warto się szarpać. Wolę jeść łyżeczką, a nie chochlą - wyjaśnił w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Aleksander Wierietilny.
Aleksander Wierietilny jest łakomym kąskiem dla wielu federacji narciarskich. Trener Justyny Kowalczyk nie ukrywa, że są pod niego robione podchody. Jednak na razie nawet wielkie pieniądze nie są wstanie go skusić.
Reklama
Reklama
Reklama