Norweg przyznał że przed każdym TCS wszyscy mają swoje marzenia, lecz jego już się skończyły po pierwszym skoku.

"Teraz będę zadowolony, jeżeli w kolejnych konkursach wejdę do serii finałowych. Już widać, że jest trzech poważnych faworytów, a za nimi długo nie ma nikogo i nie sądzę, aby to się zmieniło" - powiedział Norweg.

Reklama

W sezonie 2016/2017 był o włos od wygrania w punktacji generalnej. W Oberstdorfie był czwarty, a w Garmisch-Partenkirchen i w Innsbrucku wygrał. Prowadził w punktacji generalnej do konkursu w Bischofshofen i norweskie media okrzyknęły go już zwycięzcą. Tam jednak z powodu awarii wiązania uzyskał w ostatnim i decydującym skoku zaledwie 117 metrów i przegrał z Kamilem Stochem zajmując w efekcie trzecie miejsce.

Dlatego na podstawie swojego doświadczenia i oceny pierwszego konkursu podkreślił na łamach dziennika „Dagbladet”, że walka pomiędzy trzema najlepszymi skoczkami w Oberstdorfie, którzy jego zdaniem prezentują obecnie najwyższą formę, będzie trwać do końca, aż do ostatniego skoku.

Przypomniał że w ostatnich 16 edycjach TCS zawsze wygrywał jeden ze skoczków, który stał na podium po pierwszym konkursie. "Pewnym wyjątkiem był Anders Jacobsen, który w 2006 roku był tam czwarty, lecz jednak wygrał i mogłem też być ja, lecz się nie udało. Taki jest ten sport" - dodał.

Pochodzący z Narviku 28-letni Norweg jest mistrzem olimpijskim drużynowo z Pjongczangu (2018), trzykrotnym mistrzem świata w lotach narciarskich drużynowo i raz indywidualnie.

Zbigniew Kuczyński