"No tak, nie zdziwię się, jak ktoś znów powie, że trener Radwański nie zna się na tenisie. Minął dopiero miesiąc nowego sezonu, a Isia jest znów w dziesiątce. A przed wyjazdem do Australii mówiłem przecież, że pewnie wróci tam najwcześniej w marcu. Mogę się tylko uderzyć w piersi i przeprosić wszystkich rozczarowanych" - powiedział PAP Robert Radwański, który w niedzielę wieczorem wrócił do Krakowa z Australii.
"Jesteśmy jeszcze trochę +tąpnięci+ zmianą czasu i klimatu, bo dopiero wczoraj wieczorem wylądowaliśmy na lotnisku w Balicach. Właściwie spędziliśmy prawie trzy dni w samolocie. Ja i Isia wracaliśmy z Melbourne 46 godzin, a wszystko zaczęło się od pięciogodzinnego opóźnienia startu na początku. Gorzej miała druga córka Urszula, bo jej powrót do domu zajął 49 godzin. Nie było to miłe, ale najważniejsze, że mamy to już za sobą i spokojnie możemy wrócić do rzeczywistości" - dodał.
Agnieszka Radwańska w Melbourne wróciła do gry po trzyipółmiesięcznej przerwie spowodowanej przeciążeniowym pęknięciem kości dużego palca lewej stopy. Przeszła operację u doktora Mariusza Bonczara w Krakowie, a także intensywną rehabilitację nogi. W grudniu wznowiła treningi, a w ubiegłym tygodniu dotarła do ćwierćfinału Australian Open, w pierwszym starcie po zabiegu. Przegrała dopiero z późniejszą triumfatorką Belgijką Kim Clijsters.
"Szczerze przyznaję, że w tym wszystkim mieliśmy sporo szczęścia, bo wiele czynników się zgrało we właściwym czasie i miejscu. Tak naprawdę mogło nas wcale nie być w Melbourne. Gdyby Urszula nie grała tam eliminacji, to przy braku pewności czy stan nogi pozwoli Agnieszce na grę, pewnie byśmy się nie zdecydowali na taką eskapadę. Tak samo gdyby Isia nie była gotowa do gry, to raczej nie ryzykowałbym takiej dalekiej wyprawy z samą Ulą. No ale tak się wszystko dobrze ułożyło i możemy powiedzieć: przybyliśmy - a właściwie przylecieliśmy - zobaczyliśmy i zwyciężyliśmy" - powiedział PAP Radwański.
"Nie da się ukryć, że bardzo liczyliśmy na dobry wynik w Melbourne, chociaż oczekiwania staraliśmy się trzymać w ryzach - na pewno ćwierćfinał wydawał się poza zasięgiem. W kobiecym tenisie rzadko się zdarzają tak udane powroty zaraz po kontuzji, bo przecież to był pierwszy start Isi po operacji. Pamiętajmy, że jeszcze dwa miesiące temu chodziła o kulach, a w grudniu odbijała piłki siedząc na krześle, albo na stojąco opierając chorą nogę na poduszce. Udało się, głównie dzięki genialnej ręce doktora Bonczara, sprawnej i intensywnej rehabilitacji, pomocy człowieka od przygotowania fizycznego, no i - tu sam siebie trochę pochwalę - paru całkiem niezłym trickom technicznym na treningach, jakie udało mi się wymyślić" - dodał.
W tym tygodniu starsza z sióstr Radwańskich miała odpoczywać, ale w ostatniej chwili zdecydowała się na grę w reprezentacji Polski. Wystąpi w izraelskim Eljacie (2-5 lutego) w rozgrywkach o Fed Cup w Grupie I Strefy Euroafrykańskiej w meczach z Bułgarią, Izraelem i Luksemburgiem.
"Urszula obiecała już wcześniej że zagra w drużynie, ale przez kolejne problemy z kręgosłupem nie może dotrzymać tej obietnicy. Dlatego Agnieszka zgodziła się zastąpić siostrę. Nie chcieliśmy zostawić osłabionej drużyny, tym bardziej że w Izraelu nie będzie łatwo, a rywalki są naprawdę mocne. Po przegranym ćwierćfinale z Clijsters Isia miała czas na odpoczynek, ale też normalnie trenowała dwa razy dziennie. Noga chyba też już się zregenerowała po ciężkich pięciu meczach i dzisiaj wieczorem leci do Izraela. Po grze w reprezentacji i krótkim odpoczynku ruszy na kolejne turnieje" - powiedział Radwański.