Numer pięć światowego rankingu nie pierwszy raz wypadła bardzo słabo w igrzyskach. To jej trzeci olimpijski występ – w Pekinie dotarła do 2. rundy, w Londynie przegrała mecz otwarcia. Podobnie jak teraz – tym razem z Chinką Saisai Zheng 4:6, 5:7.
„Nie lubię się tłumaczyć, ani nie o to chodzi, ale jednak trzy dni w podróży, potem od razu przeziębienie mnie złapało. Miałam lekką nadzieję, że będzie to start w niedzielę, jednak nie ułożyło się tak, jak bym chciała” – przyznała.
W trakcie sobotniego meczu nie ukrywała swojej złości. Wyraźnie było widać, że nieudane piłki ją irytują, ale była bezradna.
„Kilka czynników składa się na to, że człowiek jest tak wściekły w trakcie meczu, że ciężko cokolwiek zrobić. To też bardzo wolne korty, na takich praktycznie w ogóle nie gramy na co dzień” – powiedziała Radwańska.
Bez wątpienia na słabszą dyspozycję miała wpływ długa podróż. Polka do Rio de Janeiro leciała 52 godziny.
„Od samego początku byłam trochę zamulona. Nikt tego nie przewidział, że to się wszystko w ten sposób potoczy po turnieju w Montrealu. Na pewno jeden dzień więcej treningu tutaj na miejscu wiele by zrobił. Zabrakło też cierpliwości. Trudno jednak być cierpliwym, jak się jest w takim stanie” - oceniła.
O postawie Chinki zbyt wiele nie chciała powiedzieć.
„Kryła własną linię, była bardzo szybka. Biegała jak szalona. Ciężko było się zebrać, skończyć piłkę, a jej wchodziło wszystko” - zauważyła.
Ponadto w igrzyskach nie ma także takiego komfortu treningu jak w turniejach WTA.
„Warunki są ciężkie, bo nie mamy też wiele czasu na trening na kortach. To nie są takie dni, które bym sobie normalnie, sama zaplanowała, z własnego wyboru, ale dla każdego są takie same warunki” - zaznaczyła.
W singlu odpadła także Magda Linette. W niedzielę pierwsze rundy rozegrają Jerzy Janowicz oraz w deblu Paula Kania i Klaudia Jans-Ignacik.