Syn Janowicza i tenisistki Marty Domachowskiej Filip ma 2,5 roku.

Jego narodziny bardzo mojego życia nie zmieniły, bo miałem wtedy problemy ze zdrowiem, przeszedłem podczas ciąży Marty operację kolana. Spędzałem więc wtedy czas w domu, zmieniły mi się tylko pory snu. Można powiedzieć, że wybrał sobie idealny moment przyjścia na świat – dodał z uśmiechem zawodnik.

Reklama

Zaznaczył, że chęć osiągnięcia sukcesu w jego dyscyplinie wiąże się kilkunastoma latami wyrzeczeń.

Te wszystkie wyrzeczenia są po to, żeby potem – ewentualnie – mieć jakąkolwiek minimalną szansę zarobienia. To droga żmudna i długa, bardzo często kończąca się niestety fiaskiem, bo prawdziwy sukces odnosi nikły procent graczy. Tenis jest niewdzięczny dlatego, że musisz poświęcić kilkanaście lat, żeby potem borykać się z jeszcze większymi problemami. To czas absolutnie wyjęty z życia, bo całe dzieciństwo jest podporządkowane tenisowi, wymagane są też ogromne nakłady finansowe. Ja zacząłem trenować w wieku pięciu lat i zawsze musiałem wcześniej wyjść z przedszkola, żeby pojechać na trening – wspominał.

Reklama

Wskazał, że jako dziecko bawił się tenisem, lubił grać, rywalizować, dlatego w jego przypadku ta droga była przyjemna.

Nie żałuję. Widzę jednak często, jak rodzice robią ze swoich dzieci mistrzów w wieku ośmiu czy 12 lat. Są znerwicowani, chcą sukcesu, który w tym momencie i tak nie wpłynie na seniorski tenis – ocenił.

Janowicz ostatni raz wystąpił w oficjalnych zawodach w marcu 2020.

Reklama

Byłem wtedy po rocznej rehabilitacji i przygotowaniach typowo tenisowych. Uciekło mi to wszystko z powodu pandemii. Znów zaczęło się oczekiwanie, marnowanie czasu – powiedział łodzianin.

Zauważył, że po raz pierwszy problemy zdrowotne na kilka miesięcy wyłączyły go z gry w 2015 roku.

To był najgorszy okres, myślałem o tym, co dalej. Zderzyłem się ze ścianą, bo zabrano mi to, czym żyłem. Dziś łatwiej byłoby mi się pogodzić z tym, że tenisa już nie będzie. Mam nadzieję wrócić do gry, wierzę, że to jest możliwe i nie zakładam żadnego planu B. Jeśli podejmę decyzję o zakończeniu kariery, spokojnie pomyślę nad tym, co będę robić dalej i wtedy dam znać - nadmienił.

Przyznał, że od strony zdrowotnej czuje się coraz lepiej, natomiast wpływ na decyzję o powrocie na zawody kort będzie też miała sytuacja epidemiczna na świecie.

Nie uśmiecha mi się jeżdżenie z rodziną na turnieje w obecnych warunkach, w takich "pseudobańkach" jakie są stosowane. Chciałbym mieć trochę przyjemności z gry, a nie być z dzieckiem więźniem w pokoju hotelowym. Jeśli sytuacja będzie przyjemniejsza do gry, to wrócę do tenisa. Dziś nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, kiedy to nastąpi – tłumaczył Janowicz, który przyjechał do Bytomia kibicować Marcie Domachowskiej podczas mistrzostw Polski.

Jego partnerka wróciła do rywalizacji po ponad pięcioletniej przerwie.

To była jej spontaniczna decyzja. Mata regularnie odbijała dla zabawy piłkę z Agnieszką Radwańską i postanowiła wystąpić. Chciała zrobić pociążową formę i się sprawdzić na korcie – powiedział.

Mierzący 203 cm zawodnik bywa określany jako impulsywny. Na bytomskich kortach nie opuszczał go uśmiech i dobry nastrój.

Jestem człowiekiem szczęśliwym. Zawsze byłem wobec siebie ekstremalnie krytyczny, szukałem błędów u siebie. Przez całą karierę zdarzyły się tylko dwa mecze, z których byłem naprawdę zadowolony. Z Gillesem Simonem, kiedy wygrałem 6:4, 7:5 w w półfinale halowego turnieju rangi ATP Masters 1000 w Paryżu w 2012 i z Nicolasem Almagro 7:6 (7-5), 6:4 w finale challengera ATP na kortach ziemnych w Genui. Zdarzało mi się krzyczeć, denerwować, ale to dlatego, że musiałem się pobudzić, żyć na korcie. Podczas treningów cztery razy bardziej denerwowałem się na siebie. Kiedyś w 15 minut połamałem trzy czy cztery rakiety, bo nie byłem z siebie zadowolony. Można więc powiedzieć, że jestem impulsywny... - śmiał się Janowicz.

Jego zdaniem, choć dla każdego tenisisty marzeniem jest wygarnie turnieju wielkoszlemowego, to występ w igrzyskach olimpijskich również jest bardzo ważny.

Kto tam jedzie, daje z siebie maksimum. Nie ma mowy o jakimś +odhaczaniu+ imprezy. Tyle, że tegoroczne igrzyska będą dziwne m.in. z uwagi na brak kibiców. Moim zdaniem bez publiczności, a co za tym idzie bez stresu, nerwów, szumu, okrzyków nie ma sportu wyczynowego. Sport bez ludzi na widowni jest nudny. Źle się go ogląda i źle się podczas takich zawodów funkcjonuje. Uważam, że jeśli nie jesteśmy w stanie zorganizować igrzysk z kibicami, to nie róbmy po prostu tego w ogóle – podsumował Janowicz.