"Nie mieliśmy okazji, żeby na spokojnie porozmawiać. Nie było jeszcze na to czasu. Zobaczyliśmy się dopiero jak wróciłem do wioski. Przyszedł do mnie do pokoju, poklepał po ramieniu i powiedział: <gut>. Podziękowałem mu, byłem niesamowicie dumny i wzruszony, a on nic, tylko dodał: <walczymy dalej>. Typowy Hannu" - ocenił.
Małysz bardziej emocjonalnie podszedł do zdobycia swojego trzeciego medalu olimpijskiego. Na podium wprawdzie nie płakał, ale jak przyznał "łezka cały czas się po oku toczyła".
"Na szczęście nie szlochałem. Są to spore przeżycia i zawsze stając na podium tak ważnej imprezy jak olimpiada jest to coś niesamowitego i serducho bije mocniej" - zaznaczył.
Wzruszającym dla niego momentem było, gdy ujrzał przed sceną, na której stoi podium olbrzymią polską flagę.
"Miała chyba 3,5 metra na dwa. Koledzy z Tychów przyjechali i rozłożyli. Nawet Simon Ammann mnie szturchał jak to zobaczył" - dodał.
Medal Małysz zadedydokował swojemu sztabowi: Hannu Lepistoe, Robertowi Matei i Maciejowi Maciusiakowi.
"Gdy złapałem we wrześniu kontuzję i przez miesiąc nie trenowałem, podtrzymywali mnie przez cały czas na duchu. Dziękuję im za to, że zgodzili się ze mną pracować. Dedykuję im ten medal. Należy im się za ich ciężką pracę" - powiedział.
Czy Małysz-Lepistoe to idealny duet? "Hannu zawsze da się przekonać. Nie jest uparty i gdy mam argument, to można z nim podyskutować. To człowiek z wielkim doświadczeniem, który wie, że jak zawodnik coś mówi, należy to respektować" - ocenił.
W sobotę na normalnej skoczni w Whistler zawodnik z Wiły wywalczył srebrny medal olimpijski. Wygrał Szwajcar Simon Ammann, a na trzecim miejscu uplasował się Austriak Gregor Schlierenzauer.