Orzeł z Wisły w sobotę powalczy o swój czwarty medal olimpijski. Naturalnie celem jest złoto, ale wywalczenie go może być niezwykle trudne. W kolejce stoją bowiem same giganty. Austriak Gregor Schlierenzauer zapowiada rewanż za porażkę na normalnej skoczni, mocny jest też jego kolega z ekipy Thomas Morgenstern, obrońca tytułu z Turynu. Ostatniego słowa nie powiedzieli jeszcze Niemcy, Norwegowie i Słoweńcy, którzy w swoim składzie mają genialnych lotników. No i jest gwiazda numer jeden - Szwajcar Simon Ammann, złoty medalista z normalnego obiektu.

Reklama

Wiara jest najważniejsza

Małysz, który wciąż narzeka na nieprzyjazny dla niego profil dojazdu, wcale nie zamierza się poddawać. "Trzeba będzie walczyć. Ani ja, ani Simon Ammann nie musimy już nikomu nic udowadniać. My chcemy po prostu zdobyć ten medal, jeszcze jeden. Ale kto by nie chciał? Ale teraz to już coś całkiem innego. Jak się ma już medal, to czuje się dużego powera i pełną swobodę" - powiedział Polak, który jako jedyny z ekipy biało-czerwonych z racji zajmowanego miejsca w czołowej dziesiątce klasyfikacji generalnej Pucharu Świata może być pewny udziału w sobotnich zawodach. W kwalifikacjach wystąpi jeszcze trzech innych polskich reprezentantów. Łukasz Kruczek poda ich nazwiska po zakończeniu ostatniego treningu (ten zakończył się po zamknięciu tego wydania).

Jedno jest jednak pewne - aby liczyć się w walce o medale, trzeba będzie w sobotę skakać niezwykle daleko. Kto wie, czy nie po 140 metrów. Małysz do tej magicznej granicy zbliżył się już we wtorek. 139,5 m to był trzeci wynik treningu, dalej skoczyli tylko Austriacy Andreas Kofler (142,5 m) i Wolfgang Loitzl (141,5 m). "Potem jednak Thomas (Morgenstern - red.) pokazywał mi obraz na monitorze. Okazało się, że jak ja skakałem, to miałem lekki wiatr w plecy. A Andreasowi powiało już pod narty" - opowiadał później polski skoczek. "Będą problemy z wiatrem, co widać już po pierwszych treningach. A konkurs też odbędzie się w godzinach przedpołudniowych. A jak wiemy, im było później, tym bardziej wiało. Jednemu w plecy, innym pod narty. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że każdy, nawet najmniejszy błąd może kosztować bardzo dużo. A tacy zawodnicy jak Anders Jacobsen czy Robert Kranjec świetnie potrafią wykorzystać takie zmieniające się warunki. Oni potrafią latać i jeśli im trochę powieje, to na pewno nie odpuszczą" - dodał Małysz, który właśnie z powodu zmieniających się warunków na skoczni przed rokiem przegrał podium podczas konkursu Pucharu Świata w Whistler.

Reklama

czytaj dalej



Ammann spokojny o siebie i Adama

Reklama

Podobnymi sprawami głowy nie zawraca sobie zupełnie Szwajcar Simon Ammann. "Najważniejsze jest utrzymanie stabilnej formy. To ogromna zaliczka, bo wiesz, na co cię stać. A zarówno ja, jak i Adam Małysz w ostatnim czasie demonstrujemy rosnącą dyspozycję. Na dużej skoczni też będziemy odgrywać poważną rolę. O sukcesie może zresztą decydować nie tylko forma sportowa, ale też właściwe podejście mentalne" - mówił trzykrotny mistrz olimpijski, który w sobotę będzie miał szanse na powtórzenie swojego fenomenalnego wyczynu z igrzysk w Salt Lake City z 2002 r., gdy dwa razy stawał na najwyższym miejscu podium. "A szanse? Tak naprawdę to nawet 5. miejsce uznam za dobry wynik. Skaczę już od wielu lat, osiągnąłem w skokach niemalże wszystko. Uważam, że jestem prawdziwym szczęściarzem. Wygrywając konkurs na normalnej skoczni, wróciłem na szczyt świata" - skomentował Ammann.

A w tle rozważań dotyczących faworytów do olimpijskich medali trwa spór o cudowne - albo niezgodne z przepisami - wiązania, których używa Ammann. Austriaccy szkoleniowcy już zażądali od międzynarodowych władz federacji narciarskiej sprawdzenia sprzętu Szwajcara. Ich zdaniem jest on nieprzepisowy, gdyż wspomnianych wiązań Ammann używał także podczas konkursu w Klingenthal. A i wtedy też był lepszy od austriackiego cudownego dziecka Gregora Schlierenzauera. W Niemczech świetnie spisywał się też Małysz, który zajął 2. miejsce.

Ammann stara się od tego wszystkiego odciąć i robi swoje. "Tajemnica? Skupienie. W tym najważniejszym momencie trzeba się skupić po prostu na technice odbicia i wykonać to tak gładko, by ludzie stojący na dole pomyśleli sobie: on sobie po prostu wstał, zjechał ze stoku i poleciał" - mówił Szwajcar. "Ale to nie jest tak. Przed skokiem przez głowę przewija ci się mnóstwo myśli, których nie można opanować. Mnie się to udaje, i to z powodzeniem" - dodaje.

p

Medaliści na dużej skoczni z Turynu

Złoto - Thomas Morgenstern (Austria), ur. 30.10.1986 r., podwójny złoty medalista olimpijski z Turynu, czterokrotny mistrz świata, zwycięzca klasyfikacji generalnej w sezonie 2007/2008.

Srebro - Andreas Kofler (Austria), ur. 17.05.1984 r., tegoroczny triumfator Turnieju Czterech Skoczni, złoty medalista igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata w drużynie.

Brąz - Lars Bystoel (Norwegia), ur. 4.12.1978 r., złoty medalista olimpijski z Turynu na skoczni normalnej, zakończył karierę we wrześniu 2009 r.

Adam Małysz - 14. miejsce, Kamil Stoch - 26., Robert Mateja - 38., Rafał Śliż - 58. miejsce w eliminacjach (nie zakwalifikował się do konkursu głównego).