Polka zajęła piąte miejsce. Wygrała Szwedka Charlotte Kalla przed Estonką Kristiną Smigun-Vaehi i Norweżką Marit Bjoergen.

"Do tej pory Justyna nie była zdenerwowana, ale jak się obudziła w poniedziałek i na porannym rozruchu zobaczyła zlodzony, zmarznięty śnieg, popłakała się. Dostaliśmy jednak informację od serwismenów, że trasa jest jak piasek, a śnieg ziarnisty. Uspokoiła się i przygotowywała do walki" - powiedział Wierietielny.

Reklama

10 km techniką dowolną nie należy do ulubionych dystansów Kowalczyk. Dlatego szkoleniowiec jest zadowolony z uzyskanego przez nią rezultatu i uważa, że to dobry prognostyk przed kolejnymi startami.

"Wszystkie nasze analizy mówiły, że pierwszy bieg będzie najcięższy. To nie jest koronny dystans Justyny. Na początku sezonu przegrała z Bjoergen 1.40, a teraz niecałe sześć sekund. Podciągnęła więc formę i dalej będzie łatwiej" - ocenił.

Na pomiarze czasu niecałe trzy kilometry przed metą Kowalczyk była na pozycji medalowej. "Zabrakło sił - szybko odparł trener. - Końcowa część trasy nie pozwoliła na walkę o lepszy czas. Jest tak wyprofilowana, że tam trzeba się nieźle napracować".

Serwismeni nad odpowiednim przygotowaniem nart pracowali od kilku dni. "I widać było, że są bardzo dobrze przygotowane" - uważa Wierietielny.

Czy zatem Kowalczyk nie zaczęła zbyt asekuracyjnie? "Taką mieliśmy taktykę. Tutaj nie można rozpocząć bardzo mocno, bo od razu jest długi podbieg. Trzeba było na początku spokojnie, by później coś zostało na koniec" - zaznaczył.

Reklama

Podobnie jak u zawodniczki, tak i u trenera stres jeszcze nie zmalał. "Na pewno nie jesteśmy spokojniejsi. Przed nami jeszcze niejedna walka. Na igrzyskach lekkich biegów nie ma" - podkreślił.

Kolejny start Kowalczyk ma zaplanowany na środę. O godz. 21.30 czasu polskiego rozpocznie się rywalizacja w sprincie techniką klasyczną.

Z Whistler - Marta Pietrewicz (PAP)