Prezes PZPN Michał Listkiewicz wprawdzie już oznajmił publicznie, że nie będzie zmieniał selekcjonera, ale być może Holender, świadom pułapu możliwości polskiej reprezentacji, sam postanowi odejść.

Reklama

Listkiewicz jest zadowolony z efektów pracy holenderskiego trenera. "Nasza drużyna wcale nie jest taka słaba, jak niektórzy uważają. Ja wolę opierać się na opiniach piłkarskich autorytetów, jak Franz Beckenbauer, Roy Hodgson czy Josef Venglos. A oni przyznają, że w porównaniu z mistrzostwami świata w 2006 roku w grze polskiej drużyny widać znaczące postępy. Dlatego nie mam wątpliwości, czy Leo Beenhakker powinien pozostać trenerem naszej reprezentacji. Będzie nim co najmniej do końca listopada 2009 roku, chociaż osobiście mam nadzieję, że jego kontrakt zostanie automatycznie przedłużony po awansie do finałów MŚw 2010 roku" – mówi Michał Listkiewicz.

Beenhakker na temat swojej przyszłości nic nie mówi. Skupia się tylko na meczu z Chorwacją. Dla niego zwycięstwo w tym spotkaniu ma też znaczenie ambicjonalne. Przecież nigdy jeszcze nie wygrał z reprezentacją na wielkim turnieju. Nie udało mu się dokonać tej sztuki z Holandią ani z Trynidadem i Tobago w finałach mistrzostw świata, a teraz z Polską w finałach mistrzostw Europy. Potrzebuje też zwycięstwa do tego, żeby zachować sympatię i uznanie zdobyte w Polsce. W Klagenfurcie stanie przed trudnym zadaniem,bo przeciwnikiem jest najlepszy zespół w grupie B. Nawet fakt, że w tym meczu trener Bilić wystawi kilku rezerwowych, nie powoduje euforii w polskiej ekipie - czytamy w "Fakcie".

"Z czego się tutaj cieszyć? Oni mają bardzo silną ławkę rezerwowych, a jeszcze dublerzy będą chcieli pokazać, że warto na nich stawiać w dalszej fazie turnieju. Ale możemy ich pokonać, bo my, jeśli mamy dobry dzień, potrafimy dokonać wielkich rzeczy. Po meczu z Austrią zwątpiliśmy w awans, ale na drugi dzień, kiedy opadły emocje, na chłodno postanowiliśmy powalczyć do końca. Choć, szczerze mówiąc, bardziej wierzymy w nasze zwycięstwo z Chorwacją niż w wygraną Austriaków z Niemcami" – tłumaczył wczoraj Dariusz Dudka.

Reklama

Piłkarz Wisły Kraków ma rację. Nasi dzisiejsi rywale dysponują czymś, czego biało-czerwonym brakuje – mocnymi rezerwami. Beenhakker obraca się w kręgu tych samych nazwisk. W starciu z Chorwatami nie zrobi więc w składzie rewolucji. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, Pawła Janasa i Jerzego Engela, Beenhakker nie może sobie pozwolić na wystawienie w ostatnim spotkaniu wszystkich rezerowych. Groziłoby to kompromitacją. Zwłaszcza, że wciąż mamy matematyczne szanse na awans.

Selekcjoner, który tuż po spotkaniu z Austrią oznajmił, że dla nas turniej już się skończył, wczoraj wyglądał jakby na nowo odzyskał wiarę. Na treningu pokrzykiwał na piłkarzy. "Nie ma miejsca na przeciętność! Zagraj to dokładnie! Uderz tą p... piłkę!" – pohukiwał na ćwiczących zawzięcie w Bad Waltersdorf polskich piłkarzy.

"Wciąż mamy szanse awansu do ćwierćfinału. Nie interesuje nas to, że Chorwaci zagrają w rezerwowym składzie. Po prostu musimy z nimi wygrać" – mówi Jacek Krzynówek. Identycznie myśli większość naszych piłkarzy. Ta wiara będzie im dzisiaj bardzo potrzebna.