Dzisiaj już wiadomo, że 10 800 000 złotych zostało wyrzucone w błoto. Taką - w przybliżeniu - kasę wydaliśmy na to, żeby z Euro 2008 przywieźć jeden punkt wywalczony w meczu z Austrią. A wydawałoby się, że skoro taka fortuna została wpompowana w naszą kadrę, powinno pójść znacznie lepiej. Nic z tego. Jeszcze raz okazało się, że olbrzymie pieniądze nie gwarantują sukcesu - czytamy w "Fakcie".

Reklama

Najwięcej środków pochłonęła dwuletnia gaża trenera Leo Beenhakkera. Holender od początku swojej pracy na stanowisku selekcjonera zainkasował już ponad cztery miliony złotych. Na część tej kwoty zdecydowanie zasłużył, bo przecież doprowadził po raz pierwszy w historii reprezentację Polski do finałów mistrzostw Europy. Ale już podczas Euro 2008 nie było tak różowo i poniesione nakłady, związane z kontraktem Beenhakkera, na pewno nam się nie opłaciły. Bo przecież porażki z Niemcami i Chorwacją oraz remis ze słabiutką Austrią nikogo w naszym kraju nie zadowalają.

Mnóstwo pieniędzy władowano także w piłkarzy. Już za sam awans do turnieju w Austrii i Szwajcarii nasi gracze zgarnęli ponad 3 miliony złotych premii, którą mieli obiecaną przez szefa Polskiego Związku Piłki Nożnej Michała Listkiewicza.

To jednak nie wszystko. Zanim nasi kadrowicze w ogóle wyszli na boiska w Klagenfurcie i Wiedniu, już wzbogacili się o kolejne 782 tysiące złotych tzw. startowego. Czyli "na głowę" wyszło dokładnie po 34 tysiące... No i wreszcie konta polskich piłkarzy zostały zasilone kolejną premią w wysokości 680 tysięcy złotych do podziału za zdobycie tej "perełki" -- czyli jednego punktu w starciu z Austriakami. Łącznie dzięki kwalifikacjom i finałom Euro do kieszeni naszych piłkarzy wpłynęło grubo ponad cztery miliony złotych. Za awans się należało, za formę, w jakiej niektórzy zawodnicy Beenhakkera byli w tym miesiącu, należałoby im raczej potrącić coś z ich zarobków...

Na spore pieniądze na pewno zasłużył tylko Artur Boruc, który jako jedyny pokazał klasę światową. Do niego nie można mieć żadnych pretensji, bo tyle razy ratował naszą drużynę przed utratą goli, że z zupełnie czystym sumieniem może cieszyć się kasą, którą zarobił na turnieju w Austrii i Szwajcarii. Jeszcze może Roger ma prawo ze spokojnym sumieniem czekać na nowy wyciąg z konta, ale większość pozostałych kadrowiczów? Ich gra nie była warta złamanego grosza!

"Nie możesz iść do sklepu i kupić dwa kilogramy formy. Tego się nie sprzedaje" - tłumaczy się Beenhakker. Ale to nie znaczy, że praca nad formą nie kosztuje. Przygotowania w ramach "operacji Euro" pochłonęły ogromne pieniądze. Kosztowne zgrupowania w niemieckim Donaueschingen i w austriackim Bad Waltersdorf, podczas których nasi piłkarze mieli szlifować formę, to wydatek przekraczający milion złotych. To dopiero była zmarnowana kasa, bo jak się okazało, polscy reprezentanci byli kompletnie nieprzygotowani do turnieju. Sam Beenhakker przyznał wczoraj: "Nie byłem w stanie przewidzieć, że Krzynówek, Smolarek czy Lewandowski będą w takim dołku".

No i ostatnia pozycja na liście wydatków związanych ze startem naszej kadry na Euro 2008. Sztab szkoleniowy naszej reprezentacji na czas finałów mistrzostw Europy został rozbudowany do niebotycznych rozmiarów. Na wszystkie diety i pensje pomagierów Beenhakkera poszedł kolejny okrągły milion złotych. I co z tego wyszło? Kompletna klapa...